23 grudnia 2007

Medytacja

Czy nikt z nas nie myślał kiedykolwiek o spokoju, o chwili odczepienia się od codziennego życia przesyconego zawrotnym tempem, pełnego stresu i nieoczekiwanych sytuacji? Otóż każdemu z nas potrzebna jest chwila pełnego spokoju - tak jak deszcz potrzebny jest roślinom, tak my potrzebujemy wyciszenia, potrzebujemy czasu do zastanowienia się nad sensem naszego istnienia...

Nasz rozwój duchowy w dużym stopniu związany jest z medytacją, sztuką wyciszenia i odnajdywania drogi do samego siebie. Na pewno każdy z nas ma jakieś problemy, które dręczą i nie pozwalają mu spokojnie funkcjonować. Dzieje się tak dlatego, że nie znamy przyczyny tego problemu, a bez znajomości przyczyny nie jesteśmy w stanie go rozwiązać. Medytacja pomaga dotrzeć do wnętrza naszej osobowości i z łatwością odnaleźć żródło problemu. Kiedy medytujemy, czujemy się bezpiecznie, przyjmujemy do świadomości, że nic nas nie ogranicza i potrafimy poradzić sobie nawet z największymi trudnościami. Takie rozumowanie daje nam pewność siebie i odwagę, a razem z taką świadomością znikają nasze problemy, które nie mają już teraz najmniejszego znaczenia.

Większość ludzi żyjących na Ziemi uważa się za ludzi wolnych, posiadających instynkt samozachowawczy i własne rozumowanie świata. Prawda może być jednak całkiem odmienna. Możecie usłyszeć kiedyś cichy głos własnej podświadomości: "Jesteśmy ludem ograniczonym, który chodzi wytyczonymi ścieżkami i nawet nie próbuje spoglądać, co dzieje się po bokach". Wówczas najdą Was pytania: "Kto nas ogranicza?", "Kto ma takie prawo?". Odpowiedź jest prosta – my sami.

Dla niektórych może wydawać się to absurdalne – jak człowiek może być ograniczony przez samego siebie!? Jednak jest to czysta prawda, ponieważ w sensie duchowym tylko my sami jesteśmy w stanie ograniczyć swoją osobowość. W większości przypadków jest to ograniczenie bez naszej wiedzy, ponieważ nie znamy do końca swojego charakteru i nie wiemy, co on kryje. Powinniśmy zatem zacząć poznawać samego siebie i docierać do najgłębszych tajników naszej świadomości. Aby osiągnąć wyznaczony cel, musimy wyciszyć się, głęboko szukać spokoju i wytchnienia. Tylko wtedy możemy usłyszeć głos Wyższej Jaźni, pochodzący z głębi naszej duszy, który pozwoli nam odkryć prawidłową drogę życia i pomoże w codziennym postępowaniu. Medytacja jest pewnym rodzajem modlitwy. Każdy z nas jest cząstką Boga, więc rozmawiając ze sobą, rozmawiamy także z Nim...

Medytacja niesie za sobą wiele korzyści duchowych. Największą zaletą jest wywołanie głębokiej relaksacji, co w dobie teraźniejszego tempa życia jest bardzo wartościowe. Problemy nerwicowe i choroby cywilizacyjne to jedne z największych przyczyn zachwiania psychicznego u wszystkich ludzi. Medytacja pozwala na wyzwolenie umysłu i szybki powrót do całkowitego zdrowia. Badacze tego nadzwyczajnego zjawiska uważają, że taka relaksacja jest o wiele głębsza niż relaks wywoływany ćwiczeniami fizycznymi poprzez rozluźnianie mięśni, ponieważ zachodzi ona w głębszych sferach umysłu i przenika całą istotę człowieka. Dzięki medytacji możemy osiągnąć większą zdolność koncentracji i usprawnić procesy myślowe – a co za tym idzie – podwyższyć efektywność wszelkich prac umysłowych. Można powiedzieć, że medytacja to także pewna zdolność samouzdrawiania, a w większości przypadków metoda zapobiegawcza chorobie, ponieważ regularne jej praktykowanie powoduje zredukowanie stresu, poprawia zdrowie psychiczne i fizyczne, a także pozwala utrzymać wysoką samoświadomość.

Praktyka medytacji nie wymaga nadzwyczajnych zdolności i wywoływania głębokich stanów hipnotycznych. Nie polega także na wymuszaniu spokoju umysłu, ponieważ może to doprowadzić do odwrotnych skutków. Medytacja powinna odzwierciedlać pełnię naszego umysłu, ogromną przestrzeń i uchwycenie wszystkiego, co przy tym stanie się pojawia. Najważniejsze z technicznych warunków to wygoda. Przed praktyką należy znaleźć dość spokojne i wygodne miejsce. Siadamy na trwałym podłożu, a nie na materacu lub innej powierzchni, która się zapada. Ułatwieniem wygody jest siad krzyżowy z wyprostowanymi plecami (nie należy opierać się o jakiekolwiek obiekty). Ważną rzeczą jest utrzymanie pełnej świadomości. Nie możemy pozwolić sobie na stany bliskie snu, ponieważ może zaważyć to na dalsze postępowanie. Oczy mogą być zamknięte lub otwarte, zależy to od nawyku osoby praktykującej. Najbardziej popularną praktyką jest medytacja oddechowa. Powinniśmy pozwolić umysłowi śledzić powietrze wdychane przez organizm. Wyobrażamy sobie jak powietrze wypełnia nasze ciało podczas wdechu i jak je opuszcza podczas wydechu. Proces taki powinien być pogłębiany podczas całej medytacji. W tym czasie nie powinny nachodzić nas żadne myśli i emocje, ale gdy się pojawią, to nie powinny być tłumione. Obserwuj je – pojawiają się i znikają, nie przywiązuj do nich swojej uwagi.

Medytacja nie jest wymysłem nowoczesnej medycyny, ma za sobą sporą historię. Na pytanie: "Od kiedy w życiu człowieka towarzyszy medytacja?", wielu mistrzów odpowiada, że od zawsze. Praktyki te znane były na przełomach rozwoju wszystkich kultur, co wskazuje na bardzo dawne drogi drążenia ścieżek duchowych. Dzięki wielkim mistrzom nauki dotrwały aż po dzień dzisiejszy. Nie możemy więc zmarnować tak wielkiej zdolności, jaką jest poznanie samego siebie, bo jak możemy żyć... bez deszczu.

Wpływ medytacji na stan zdrowia ludzi

źródło: http://rozwoj-duchowy.przebudzenie.net

Manuskrypt Voynicha

Manuskrypt Voynicha to Pergaminowa księga oprawna w skórę składająca się ze 136 dwustronnie zapisanych (do dziś przetrwało 120) welinowych kart formatu 6 na 9 cali pokrytych rysunkami, wykresami i niezrozumiałym pismem. Swoją nazwę zawdzięcza Wilfriedowi M. Voynichowi, amerykańskiemu antykwaryście i kolekcjonerowi antyków, który w roku 1912 nabył rękopis od oo jezuitów z Villa Mandragone w Frascati koło Rzymu. Do dziś uchodzi za jeden z najbardziej tajemniczych manuskryptów średniowiecza.

Historia odkrycia
Zakonnicy, którzy sprzedali księgę Voynichowi nie byli zainteresowani "zielnikiem", za jaki manuskrypt
uważali, tym bardziej, że nie mogli odczytać tajemniczego pisma. Zaintrygowany dziwnym pismem Voynich podjął działania w dwóch - równolegle - kierunkach. Po pierwsze dostarczył fotokopie tekstu kilkunastu szyfrologom, a po drugie zaczął szukać śladu pochodzenia księgi.

Pierwszym śladem, na jaki trafił, był wpięty do manuskryptu list
praskiego lekarza Jana Marciego do rzymskiego jezuity Atanaziego Kirchnera. W liście tym Marci donosił, że cesarz Rudolf II (panował w latach 1552-1612) nabył ww. manuskrypt za 600 dukatów (prawdopodobnie od angielskiego podróżnika, niejakiego Johna Dee, znanego na dworach europejskich maga, matematyka i kolekcjonera, a jednocześnie wielbiciela XIII-wiecznego filozofa angielskiego, twórcy nowoczesnego empiryzmu, Rogera Bacona (1220-1292)), który przypuszczalnie (ale nie na pewno) część swych odkryć wydawał w zaszyfrowanej formie.
Zawartość manuskryptu
Składa się on z kilku rozdziałów (o ile są to rozdziały): zielarskiego, astronomicznego, anatomicznego,
kosmologicznego, farmaceutycznego i na koniec czegoś, co wygląda na przypisy.

Voynich nie poradził sobie z księgą. Żaden z zaangażowanych przezeń naukowców, żaden z fachowców-deszyfrantów nie potrafił nie tylko odczytać tajemniczego pisma, ale nawet określić jakiego rodzaju jest to pismo. Przypomina nieco sanskryt, ale z całą pewnością nim nie jest. Nie sposób jednocześnie dojść kiedy dokument mógł powstać. Badanie metodą radioaktywnego izotopu węgla C-14 dało odpowiedź: od ok. 1300 do ok. 1660 i jest to jedynie ewentualna data uboju zwierzęcia, z którego skóry sporządzono pergamin. Jeśli więc twórca manuskryptu pisał na starym welinie, to pod uwagę można brać każdą datę, aż po rok 1912. Voynich pracował nad manuskryptem aż do śmierci w 1930 roku. Dopiero po jego śmierci i po śmierci wdowy, znanej pisarki Ethel Lilian Voynich w 1960, manuskrypt przekazany został uniwersytetowi w Yale i znajduje się dziś w Bibliotece Rzadkich Ksiąg Beinecke’a pod numerem katalogowym MS 408.

W 2003 polski badacz Zbigniew Banasik ogłosił wyniki swoich prac nad manuskryptem, przedstawił alfabet (jego zdaniem języka manczu - używanego w Mandżurii języka południowo-tunguskiego z rodziny języków ałtajskich) i fragment tekstu rozszyfrowanej pierwszej strony.

Wnioski
Po długich badaniach księgi naukowcy doszli do co najmniej kilku przeciwstawnych wniosków, że jest to:
* zbiór odkryć lub myśli Bacona zapisanych bardzo wymyślnym szyfrem;
* modlitewnik lub święta księga
Katarów przypadkiem nie spalona przez Świętą Inkwizycję;
* ciąg znaków bez żadnego znaczenia spreparowany przez kogoś (John Dee?), celem wyłudzenia pieniędzy (w tym wypadku od cesarza);
* żart średniowiecznego szarlatana;

* tajna księga templariuszy zawierająca informację o miejscu ukrycia ich mitycznych skarbów.



Podsumowanie
Nie ma żadnych przekonywujących dowodów, które pomogłyby umiejscowić manuskrypt w jakimkolwiek miejscu lub czasie. Większość ekspertów uważa, że powstał w Europie (pismo od lewej ku prawej z wyraźnym podziałem na paragrafy, fryzury z rozdziału anatomicznego), a zdaniem niektórych po roku 1492, o ile rysunek ze strony 93. przedstawia słonecznik sprowadzony do Europy – jak wiadomo – z Ameryki.
W latach 80. raz jeszcze wzięli się za manuskrypt specjaliści-kryptolodzy stosując technikę komputerową najnowszej generacji. Bez skutku. Problem polega na tym, że niektóre „litery” w poszczególnych „słowach” wyglądają inaczej niż w innych, więc nie wiadomo, czy są to te same litery. Komputery okazały się bezsilne.

Jak wiadomo każdy kryptogram posiada własny szyfr, który ma umożliwić wtajemniczonemu odczytanie treści. Na samym końcu manuskryptu Voynicha jest jeden krótki wiersz, który mógłby być szyfrem, ale nie wiadomo jakie słowo/słowa należy pod ów szyfr podłożyć. Manuskrypt Voynicha pozostaje, w związku z powyższym, nie odczytany.

1. Proszeni o obejrzenie rysunków botanicy nie byli w stanie rozpoznać żadnej z roślin.
2. Z wykresami konstelacji i gwiazd, ale dzisiejszym astronomom przedstawione konstelacje nic nie mówią.
3. Zawierającego rysunki postaci ludzkich, głównie nagich kobiet.
4. Z licznymi rysunkami sfer i kręgów, ale (bez możliwości odczytania tekstu) nic nie mówiącego.
5. Z rysunkami jak gdyby sekcji roślin.
6. Są natomiast dowody pośrednie, jak np. najwyraźniej europejska, późnośredniowieczna korona na jednej z głów, kusza w ręku mężczyzny ubranego w kusy strój z epoki...

źródło: http://dhost.info/ghostbusters

22 grudnia 2007

Kaplica w Minsden


Kaplica w Minsden została zbudowana w XVI wieku, a na początku naszego stulecia wydzierżawiono ją dożywotnio pisarzowi Reginaldowi Hine. Sam Hine był niezwykłą, potężną indywidualnością, szanowanym prawnikiem i autorem ksiażki "Confessions of Un-common Attorney" ("Wyznania nietypowego prokuratora"), a poza tym znanym historykiem i bibliofilem. Najlepszym przykładem jego oryginalnej osobowości może być sporządzone przez niego własnorecznie ostrzeżenie, że o ile po smierci jego prochy zostaną rozsypane na terenie kaplicy w Minsden, to wdzierajace się tam bezprawie i bezbożników, z którymi walczył w imieniu prawa przez całe życie, będzie prześladował jako duch, także po swoim zgonie.

Kaplica w Minsden uchodziła za nawiedzoną, słyszano tam dźwięki "słodkiej i mealncholijnej muzyki", a od czasu do czasu pojawiała się postać w bieli. Hine zapoznał Petera Underwooda z legendami, między innymi o zamordowanej zakonnicy i o widmie mnicha, które znikało gdy rozległ się dźwięk zaginionych dzwonów z Minsden. Za zgoda Hine'a Underwood postanowił spędzić w Minsden wieczór Wszystkich Swiętych (Tej własnie nocy pojawiał się podobno duch mnicha). Underwood udał się tam w towarzystwie swego brata i niejakiego Toma Browna.

Skoro tylko znalezli się w pobliżu kaplicy, Underwood słyszał dzwięki słabej, jakby odległej muzyki, której pochodzenia nie był w stanie wyjaśnić, gdyż ruiny kaplicy znajdowały się na odludziu. Tom Brown również syszał te dzwięki, Natomiast brat Underwooda nie, choć szedł tuż za nimi.

Podczas pierwszego wieczoru Wszystkich Swiętych spędzonego w Minsden wraz z Tomem Brownem i jeszcze jedną osobą, niejakim Derekiem Clarke, Underwood i jego towarzysze ujrzeli na murze coś przypominajacego biały swietlisty krzyż, choć przyznawali, że mógł to być złudny blask księżycowego swiatła, uznali jednak zjawisko za warte odnotowania.

Okolicznosci smierci Hine'a były dość niezwykłe. Po tym jak zrezygnował z dalszej kariery prawniczej, rozmawiał pewnego razu z kilkoma znajomymi na stacji w Hitchin. W pewnym momencie powiedział od niechcenia "Zaczekajcie chwilę" i wszedł na tor, prosto pod pociąg. Zginął natychmiast. pozostawił list zaadresowany do miejscowego koronera.


źródło: http://www.fireholder.com/Fireholder/Opowiesci.php Na podstawie "Ksiegi duchów" J. A. Spencera

Zbliżają się święta...

Niech magiczna noc Wigilijnego Wieczoru
Przyniesie wam spokój i radość.
Niech każda chwila Świąt Bożego Narodzenia
Żyje własnym pięknem,
A Nowy Rok obdaruje was
Pomyślnością i szczęściem.
Najpiękniejszych Świąt Bożego Narodzenia
Niech spełniają się wszystkie wasze marzenia.

20 grudnia 2007

Budda

Twórca buddyzmu był synem króla niewielkiego państewka na granicy indyjsko-nepalskiej. Budda urodzony około 560 r. przed Chrystusem, zmarł około 480 r.; według tradycji cejlońskiej nirwanę osiągnął w 543 r. Przez 29 lat żył na ojcowskim dworze w przepychu królewskim. Posługując się imieniem rodowym Gautama opuścił żonę, uciekł z domu i w czasie kilku lat poznał życie ascetów bramińskich. Ani bogactwo, ani umartwienia nie przyniosły mu szczęścia. Wówczas stał się Buddą, to znaczy "Przebudzonym", "Oświeconym". Misję swą rozpoczął od nawrócenia w Benares swych pięciu towarzyszy. Tam wprawił w ruch tzw. "koło nauki" - symbol buddyzmu - wygłaszając słynne kazanie w Benares, zawierające istotę nauki nowej religii. Do osiemdziesiątego roku życia wędrował po północnych Indiach nauczając, dokonując wielu cudów, pozyskując wyznawców oraz mnichów i mniszki.

Księgi święte
Nauka Buddy spisana została w I w. p.n.e w języku pali, jednym z dialektów środkowoindyjskich, a wcześniej, przez czterysta lat była przekazywana ustnie. Kanon palijski stanowi dużą bibliotekę. Dzieli się na trzy części zwane pitaka (kosze): "kosz dyscypliny zakonnej" (vinaja-pitaka), "kosz przypowieści" (sutta-pitaka) i "kosz scholastycznej dogmatyki" (abdindhamma-pitaka).
Dla poznania nauki Buddy najistotniejszy jest "kosz pouczeń, przypowieści". Są to kazania "Oświeconego", poezje i modlitwy oraz zbiór legend o wcieleniach Mistrza. Wiele tekstów posiada dużą wartość literacką, zwłaszcza poetycką. A przy tym podane są wzniosłe wskazania etyczne:

"Znieważył mnie, walczył ze mną,
Ograbił i pokonał mnie;
Kto myśl taką precz odrzuci,
W tym zawiść sama wygaśnie.
Zawsze tak było na świecie,
Że wrogość nic nie zwycięży wrogości,
Tylko miłość zawiść gasi,
Bo takie jest wieczne prawo."

Święte księgi mahajana mają inny charakter. Budda uważany jest tam za istotę pozaziemska, otoczony bywa tysiącami mnichów i bogów, czyni mnóstwo cudów. Do piękniejszych miejsc należy swoiste ślubowanie ludzi pobożnych, że jako bodhisattwi, a więc kandydaci na przyszłych buddów, zawsze będą czynić dobrze:

"Choć inni grożą, nas znieważają,
Chociaż oszczerstwa nigdy nam nie skąpią,
My jednak zawsze wierni być regule
I bez szemrania znieść to chcemy godnie."

Budda ogłasza pięć przykazań obejmujących zakaz: zabijania, kradzieży, kłamstwa, niedozwolonych stosunków płciowych, picia napojów upajających. Świeccy mają nadto hojnie wspomagać mnichów, budowę klasztorów, składać śluby na pewien czas. Mnichów i świeckich obowiązuje święcenie dni świętych. Drogę do zbawienia wyznacza szlak tzw. "ośmiorakiej ścieżki":

1. właściwy pogląd - wiedza o czterech "świętych prawdach" tyczących powszechności cierpienia, powstawania cierpienia, usuwania cierpienia ("usunięcie pragnienia przez całkowity zanik pożądań") i drogi do tego prowadzącej;
2. należyte usposobienie - wolne od pożądania, nieżyczliwości i przemocy
3. właściwa mowa - wolna od kłamstwa, oszczerstwa, wymyślania, łajania i gadulstwa;
4. właściwe postępowanie - unikanie zabójstwa, kradzieży, nieczystości
5. właściwe życie - wykonywanie zawodu, który nie krzywdzi innych i nie powoduje ich śmierci
6. właściwe dążenie - tłumienie uczuć zgubnych i rozwijanie uczuć zbawiennych
7. właściwa rozwaga - rozsądny stosunek do ciała, wrażeń, myśli i dharmy (prawa, nauki);
8. należyte zatopienie się w sobie, czyli medytacja, której przypisuje się szczególne znaczenie, opisując różne jej stopnie, pozycje ciała, regulowanie oddechu itp. Medytacja pozwala wznieść się do wyższych stanów świadomości i uwolnić się od przekleństwa egzystencji.



11 grudnia 2007

Katastrofa UFO w Gdyni

Wydarzyła się w styczniu 1959 roku. Obecnie o tajemniczych wydarzeniach pamiętają tylko nieliczni świadkowie. Co naprawdę stało się pewnej mroźnej, styczniowej nocy w gdyńskim porcie? Na Bałtyku tej nocy szalał sztorm. Siła wiatru dochodziła do 8 stopni w skali Beauforta. W porcie na nocnej zmianie pracowało kilkadziesiąt osób. Zbliżała się godzina 5:00. To trwało kilka sekund. Nagle na niebie coś zabłysło. Spory, różowy lub czerwony przedmiot z rozgałęzioną, ognistą smugą wpadł do wody. Nad falami jeszcze długo unosiła się para... Jesteśmy przekonani. - mówi Bronisław Rzepecki, koordynator Grupy Badań Niezidentyfikowanych Obiektów Latających, najbardziej kompetentny znawca problemów UFO w Polsce - że wówczas nad Gdynią doszło do katastrofy statku kosmicznego. Do katastrofy w Gdyni doszło 21 stycznia 1959 roku. Pierwszy artykuł na ten temat pojawił się po tygodniu. Dlaczego tak późno ? Czyżby komuś zależało na utrzymaniu informacji w tajemnicy.

Zdjęcia pochodzą od naocznego świadka, któremu udało się sfotografować dziwny obiekt jak spada do morza. Pierwsze zdjęcie przedstawia smugę dymu. Jest to chyba moment jakiejś usterki. Natomiast drugie zdjęcie zostało wykonane jeszcze gdy pojazd nie miał żadnych kłopotów z lotem.

23 stycznia do redakcji "Wieczoru Wybrzeża" rano zadzwonili Włodzimierz i Jadwiga Płonczkier, pracownicy POSTI w Gdyni. Powiedzieli, że o godzinie 6:05 rano zauważyli nadlatujący nad miasto od północnego zachodu talerz. Był duży, koloru pomarańczowego o różowych brzegach. Zawisł nad miastem na kilkanaście sekund. Później ukazał się artykuł zatytułowany "Portowcy opowiadają o tajemniczym przedmiocie". Można było w nim przeczytać: "Pierwszym, który oficjalnie zgłosił w Kancelarii Miejskiej MO swoje spostrzeżenia był pracownik portu, Jan Blok. - Ja i pięciu moich kolegów pracowaliśmy w tym czasie w ładowni (...) Ten dźwięk przypominał raczej zgrzyt, powstały na skutek tarcia metali. - Dźwigowy Władysław Kuczyński dodał, że "coś" było długości około metra, raczej półkoliste niż okrągłe, najpierw różowe, później coraz bardziej czerwieniejące. Woda wytrysła na wysokość 1,5 metra." Dzisiaj bardzo trudno trafić do ówczesnych świadków. Wielu z nich nie żyje, inni opuścili wybrzeże. Udało się skontaktować z emerytowanym pracownikiem portu - Stanisławem Kołodziejskim. Pan Stanisław bardzo dobrze pamięta tamtą noc. Pracował wtedy na najwyższym w porcie dźwigu, stojącym w pobliżu Basenu Polskiego. Wszystko widział dokładnie. Miałem wtedy 30 lat - wspomina - Nagle zrobiło się widno, coś płonącego wpadło do basenu. Pobiegłem na statek "Jarosław Dąbrowski", zwróciłem się do lukowego z pytaniem, czy coś widział. Potwierdził. To było wielkości dwustu litrowej beczki! A jednak okazuje się, że coś wydobyto z gdyńskiego basenu portowego. Inż. Alojzy Data, do dziś pracujący w porcie, dokładnie przypomina sobie wygląd znaleziska.

Był to walcowaty pojemnik jakby z folii szklanej - wspomina inżynier - wypełniony rdzawą cieczą o wiele cięższą od wody. Nasze laboratorium bardzo bało się sprawdzić ten pojemnik. Wie pani, po wojnie dno morza usiane było różnymi świństwami. Podejrzewano, że to może być iperyt albo fosgen. Problem został rozwiązany w bardzo prosty sposób: natychmiast pojawił się pracownik Urzędu Bezpieczeństwa, który zabrał znalezisko. I tyle je widzieliśmy. W zachodnich książkach na ten temat powoływano się na zaznania strażników portowych, którzy to widzieli na plaży istotę w dziwnym uniformie, ze spaloną twarzą i włosami. Istota ponoć mówiła nieznanym językiem. Podobno zabrano ją do szpitala uniwersyteckiego, gdzie stwierdzono u niej inny system krążenia i inne organy wewnętrzne. Po kilku dniach istota zmarła po zdjęciu bransoletki z jego ramienia. Niestety nie podano nazwisk relacjonujących to osób, co uniemożliwia sprawdzenie tego, a mało kto uwierzy takim zeznaniom bez żadnych dowodów. Katastrofa UFO w Gdyni czyżby rodzime Roswell? Z piskiem ocierających się o siebie blach, otoczony czerwonym światłem i ciągnący za sobą długi ogon płomieni, wpadł do spokojnej wody potężny bolid. W kilka sekund później znów było ciemno i tylko duże fale świadczyły o tym, że coś się wydarzyło. Dochodziła 6 rano 21 stycznia 1959 roku. Następnego dnia "Wieczór Wybrzeża" powołując się na relacje naocznych świadków, na pierwszej stronie zamieścił informację o katastrofie nieznanego pojazdu nad Gdynią tej oto treści:

Zaobserwowany obiekt był dużych rozmiarów i miał kształt koła. Talerz ten był koloru pomarańczowego, jego brzegi zabarwione były na różowo. Obiekt nadleciał od strony miasta i wykonując gwałtowny manewr, jakby chciał uniknąć rozbicia sie a ląd, spadł prawie pionowo do wód portu. W ubiegłym roku telewizji japońskiej i Bronisławowi Rzepeckiemu, badaczowi zjawisk UFO, udało się odszukać dwóch świadków tego wydarzenia - pracowników portu, dźwigowych: Stanisława Kołodziejskiego i Władysława Kuczyńskiego, którzy potwierdzają ten opis. Ale wróćmy do tamtych dni. Miasto huczało od plotek. I nagle tropiący niecodzienne wydarzenie dziennikarze zamilkli. Najwyraźniej ktoś, kto miał wpływ na publikacje prasowe, skutecznie "odradził im" dalsze zajmowanie się tą sprawą. Ponieważ jednak zbyt wielu świadków widziało katastrofę, trzeba było zrobić coś, co w sposób naturalny zakończy sprawę. Za zgodą władz portu ekipa nurków przeprowadziła poszukiwania w wodach portowego basenu, ale niczego szczególnego nie wykryła. Może poza kawałkiem metalu, który w żaden sposób nie przypominał części jakiegokolwiek pojazdu latającego. Powstaje pytanie, dlaczego zacierano ślady w sposób tak nieprofesjonalny? Wystarczyło przecież podać do wiadomości publicznej, że był to meteoryt lub część jakiegoś samolotu, którego nie można pokazać ze względu na tajemnicę wojskową. Wszystko byłoby dobre, prócz nagłego milczenia, dającego podstawę do wszelakich plotek i mobilizującego ciekawskich do dalszych poszukiwań. Tymczasem okazało się, że cały incydent gdyński miał "drugie dno".

Bronisław Rzepecki próbując dzisiaj wyjaśnić tajemnicę zdarzenia w gdyńskim porcie, natknął się na zachodnie źródła, które wtedy podawały m.in.: W kilka dni po upadku obiektu do basenu portowego Gdyni strażnicy portowi napotkali dziwną postać płci męskiej, która całkowicie wyczerpana czołgała się po plaży. Istota ta nie mówiła w żadnym znanym języku i była ubrana w jakiś uniform. Część twarzy i włosy miała spalone. Zabrano ją do szpitala uniwersyteckiego i tam poddano ją badaniom. Okazało się, że tajemniczego przybysza nie można rozebrać, bo rozcięcie uniformu zrobionego z materii podobnej do jakiegoś cienkiego metalu wymagało użycia specjalnych narzędzi. W trakcie badań lekarze ku swojemu zaskoczeniu stwierdzili, iż istota ma zupełnie inny układ narządów wewnętrznych niż człowiek, a jej krwiobieg biegnie poprzecznie do ciała na kształt swoistej spirali. Ponadto liczba palców u rąk i nóg była różna od naszej (ale raport nie precyzował, jaka). Istota żyła dopóty, dopóki miała na ręku bransoletę. Gdy ją zdjęto, umarła. Wspomniane już źródła twierdziły także, że kiedy tajemnicza istota przebywała na terenie szpitala, został on zamknięty i otoczony przez funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Bronisławowi Rzepeckiemu udało się ustalić, że agencje zachodnie opierały swoje relacje na doniesieniach spotkanego w Londynie byłego pracownika tego szpitala. Do dzisiaj pozostaje tajemnicą, co stało się z ciałem pozaziemskiej istoty. Jedni twierdzą, że po zakończeniu wstępnych badań wywieziono ją samochodem chłodnią do ówczesnego ZSRR. Biorąc pod uwagę, że całe zdarzenie miało miejsce 1959 roku, kiedy wszystkie tego typu sprawy niezmiennie kończyły się "współpracą z ZSRR" jest to najprawdopodobniejsza hipoteza. Inni uważają, że ten KTOŚ nadal spoczywa w jakimś inkubatorze na terenie jednego z naszych szpitali lub laboratoriów wojskowych. Mogło się bowiem zdarzyć i tak, że z obawy, by transport nie zakłócił śpiączki istoty, pozostała u nas.

Piszę "śpiączki", bowiem sprawa fizycznej śmierci istoty - jak wszystko w tym zdarzeniu - nie jest ostatecznie przesądzona. Wielu zachodnich badaczy twierdzi, że to, co nazwano śmiercią istoty, jest w gruncie rzeczy jedynie swego rodzaju letargiem, z którym ziemska medycyna nie potrafi sobie jeszcze poradzić. W całej sprawie pozostaje oczywista wątpliwość: czy mamy tu do czynienia z prawdziwym polskim wypadkiem typu Rooswell, czy też wszystko pozostaje wytworem ludzkiej fantazji. To, co zaobserwowali świadkowie, mogło być np. meteorytem lub zwykła katastrofą lotniczą, do której nie chciały się przyznać władze. Tajemnicza istota mogła być poranionym pilotem, a strój jakimś eksperymentalnym skafandrem. Mogło tak być, gdyby nie fakt , że na opis tego wydarzenia natknął się przez przypadek, całkiem niedawno, pewien oficer. Korzystając przy robieniu doktoratu ze zbiorów biblioteki Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lotniczych w Dęblinie - także z tajnych raportów - znalazł w jednym z nich opis gdyńskiej historii i znalezienia człekopodobnej istoty oraz informację, że przechowywana jest ona w inkubatorze w stanie śpiączki! Oczywiście wojsko zbywa milczeniem pytania o ten raport. Nikt jego istnienia nie potwierdza, ale i nikt nie chce w sposób jednoznaczny zaprzeczyć. I ten ślad jest istotną przesłanką, by całe zdarzenie traktować poważnie.

Źródło: ufo.nano.pl

7 grudnia 2007

Samozapłon

Czym jest to tajemnicze zjawisko? Dlaczego niektórzy ludzie płoną z nieznanych przyczyn?

Zjawisko to znane jest od wieku XVII, kiedy pewnego ranka we Włoszech znaleziono na wpół zwęglone zwłoki hrabiny
Cornelii Bandi. Po jej ciele została kupka popiołu, dwie nietknięte ogniem nogi od kolana do stopy, nawet w pończochach. Między nimi leżała głowa, w której mózg, połowa potylicy i oba policzki zostały spalone na popiół. Wśród szczątków znaleziono trzy nadpalone palce.

Popiół miał bardzo osobliwą właściwość: pozostawiał na ręce tłustą, smrodliwą wilgoć.

W XVIII i XIX wieku uważano, że samozapłon zdarza się osobom starszym, nadużywającym alkoholu i że nadmierne picie sprawia, iż człowiek może się zapalić. W XX wieku hipotezę tę odrzucono, stwierdzono bowiem, że w ten sam sposób giną również ludzie młodzi a nawet małe dzieci. Nie znaleziono jednak wyjaśnienia dla tego zjawiska.

Ciało człowieka który znajduje się w tym stanie, pali się doszczętnie w ciągu kilkunastu sekund. Charakterystyczne dla tego zjawiska jest brak jakichkolwiek nadpaleń ubrania lub innych przedmiotów które podczas zajścia miały bezpośredni kontakt z ofiarą.

Naukowe wyjaśnienie:
John Heymar stworzył teorie ze jest reakcja pomiędzy wodorem a tlenem na poziomie komórkowym, moc odpowiedniej mieszanki wodoru z tlenem widać w wahadłowcach kosmicznych, które tych substancji używają jako paliwa napędowego i mieszanka ta w procesie spalania może wytworzyć wystarczającą temperaturę do całkowitego spalenia kości.

Wiele cech samozapłonu wskazuje na "efekt świecy". Ludziom starszym lub nietrzeźwym o wiele trudniej zauważyć i w porę zgasić ogień, a tusza w sensie dosłownym podsyca płomienie. Fakt, iż nogi i stopy są odporniejsze, należy prawdopodobnie przypisać temu, że ciepło i płomienie wznoszą się.

Trudno uznać efekt świecy za hipotezę tłumaczącą zagadkę w całości. Przede wszystkim spalenie ciała na popiół trwa dość długo - od ośmiu do dwunastu godzin. Zatem hipoteza ta nie wyjaśnia przypadków takich jak Mary Reeser i Johna Bentleya. Ich szczątki znaleziono wczesnym rankiem, a od czasu, kiedy widziano ich żywych po raz ostatni, nie minęło osiem godzin. Larry Arnold z Pensylwanii, który poświęcił kilka lat na badania tego zjawiska, odkrył niedawno bardzo zastanawiający przypadek samozapłonu. Arnold uzyskał zgodę na udział w szkoleniu strażaków dotyczącym wykrywania podpaleń. Pod koniec kursu instruktor pokazał mu kilka interesujących zdjęć spalonego w całości ciała, z którego pozostały tylko dolne części nóg ułożonych w naturalnej pozycji. Kobieta w średnim wieku spłonęła prawie doszczętnie w czasie krótszym niż dwadzieścia minut, a być może trwało to tylko sześć minut.

Wyjaśnienie duchowe/New Age:
Można powiedziec że dusza pobiera energię do 2 zbiorników, pierwszy zasila ją podczas naszego życia a drugi zasila ewentualne zdolności paranormalne. Dusza wie jakie ma możliwości i pobiera tyle energii aby w pełni je móc wykorzystać, ale podczas reinkarnacji tracimy kontakt z wyższym JA i nie mamy pojęcia że istnieje takie coś jak zdolności para, nie uczymy się ich i kumulujemy w sobie, w końcu przełamana zostaje granica ktytyczna i następuje implozja ponieważ ciało nie wytrzymuje tak dużego potencjału.

Źródło: http://www.niewyjasnione.pl/

4 grudnia 2007

Błędne ogniki

Tajemnicze, upiorne światełka widywane w całej Europie, które płyną lub unoszą się nieruchomo w powietrzu nad mokradłami lub w pobliżu cmentarzy nazywa się najczęściej błędnymi ognikami. Niegdyś wierzono, że są to dusze zmarłych, które pojawiają się jako zapowiedź czyjejś śmierci, lub strzegą zapomnianego skarbu. Czasami znowu uważano je za błąkające się po świecie dusze, które nie mogąc się dostać ani do nieba, ani do piekła, złośliwie próbują wciągnąć w matnię każdego, kto podąży za nimi z własnej głupoty, by zatopić go w mętnej kipieli. Mamiony przez nie człowiek mógł całą noc błąkać się po bagnach, nie odnajdując właściwej drogi. Zdarzało się jednak również, że ulitowawszy się nad zagubionym ogniki wskazywały mu bezpieczne przejście przez moczary.

IGNIS FATUUS (głupi ogień) to łacińska nazwa nadawana błędnym ognikom. Legenda głosi, iż światełko towarzyszy duchowi kowala o imieniu Will, tak niegodziwego, że odmówiono mu prawa wstępu zarówno do nieba, jak i do piekła, a jego duszę skazano, aby błąkała się po bezdrożach przyświecając sobie drżącym płomykiem. Tradycje związane z ignis fatuus omawia szczegółowo Katherine Briggs w „A Dictionary of Fairies” (1976).


ŚWIATEŁKO QUINNA to australijska odmiana świetlików. Objawia się jako tajemniczy, fosforyzujący płomień o rozmiarach dużego ptaka, który przez pewien czas zatacza koła w powietrzu, po czym nagle znika. Światełka Quinna ukazują się najczęściej w buszu. Znane są liczne relacje ludzi, którzy próbowali je ścigać, a nawet strzelać do nich z broni palnej, oczywiście na próżno. W Australii pojawiają się także tak zwane światełka min-min, które zdają się tańczyć między grobami na cmentarzach.


ŚWIETLIKI to jeszcze odmiana błędnych ogników. Są one drgającymi czerwonymi światełkami podobnymi do płomyka świecy i pojawiają się w miejscach, gdzie ktoś niebawem ma umrzeć. W kilku krajach Europy świetliki uznawano niegdyś za dusze znamienitych wojowników strzegące skarbów, które włożono im do grobów.
Kolejnym rodzajem ogników są TRUPIE ŚWIECE – niezwykłe światełka przypominające płomień świecy znane pod tą nazwą w Walii (canhywallan cyrth). T. Charley uważa, że z kształtu trupiej świecy można wywnioskować wiek osoby zagrożonej śmiercią (bowiem podobnie jak świetliki pojawiają się one w pobliżu domu, do którego zbliża się śmierć). Jeżeli światełko jest małe i niebieskawe – umrze dziecko; jeśli zaś duże i czerwone – osoba dorosła. Duży rozmiar trupiej świecy oraz jego bladoniebieski lub biały kolor to zapowiedź śmierci chorowitego starca. Canhywallan cyrth widywano w Walii wielokrotnie. Jeden z niezwykłych przykładów przytacza Charley w książce „News from the Invisible World”(1896):
„Wielebny pastor Davis nadesłał mi relację o trupiej świecy. Pisze on: Żona mego zakrystiana, kobieta wiekowa i rozumna, leżąc w łóżku, postrzegła niedawno na końcu stołu niebieskawą świecę. Trzy czy cztery dni później przychodzi jakiś jegomość i pyta o jej męża. Wyciąga coś spod płaszcza i rzuca z plaskiem na koniec stołu, dokładnie tam, gdzie ukazała się świeca, były to ni mniej, ni więcej, tylko zwłoki poronionego dziecka!”


Ich powstawanie tłumaczy się zwykle samozapłonem fosforowodoru PH3, zawierające domieszki wyższych wodorków fosforu, a powstałego w wyniku podziemnego rozkładu związków organicznych. Ta teoria sprawdza się w większości przypadków jednak zjawisko obserwowane było także poza bagnami, łąkami, w miejscach gdzie tych gazów nie było.

źródło: http://ciemna-strona-dnia.blog.onet.pl
www.wikipedia.pl

2 grudnia 2007

Klasyfikacja obserwacji NOLi

Raporty UFO podzielone zostały przez SEPRA (Service d' expertises des phenomenes de rentrees atmospheriques - Służba rozpoznawania obiektów wchodzących w atmosferę; do 1988 r działającej pod nazwą GEPAN) na dwie główne grupy i następujące podgrupy:
1. OBSERWACJE DALEKIE - doniesienia, w których oglądano niezidentyfikowane obiekty z odległości ponad 150 m
a) nocne światła- traktowane jako UFO, kiedy wykonują niezwykłe manewry, zmieniają prędkość lub kierunek, występują w nieszablonowych konfiguracjach, mają nietypowe kolory albo świecą niezwykłym blaskiem, a więc w takim wypadku,gdy z dużym prawdopodobieństwem można wykluczyć uznanie zjawiska za obiekt naruralny
b) dzienne manifestacje - niezwykłe obiekty latające widziane w pełnym świetle dnia; mogą mieć kształt cygara, kuli, trójkąta, bumeranga, jaja, a nawet główki od szpilki
c) obserwacje radarowo-wizualne - UFO zaobserwowane dzięki radarowi.
Uwzględniane są tu stosunkowo rzadkie przypadki, kiedy obserwacji radarowej towarzyszy subiektywna relacja świadka dotycząca tego samego zjawiska. Odrzucono raporty o UFO wykrytych wyłącznie za pomocą radaru, ze względu na duży procent przypadków występowania zakłóceń, które mogą pojawiać się na ekranach przyrządów, zwłaszcza wówczas, gdy przeszukiwanie radarowe odbywa się na niewielkich wysokościach. Zastrzeżenie 'podwójnej identyfikacji' staje się obecnie mniej istotne, ponieważ wiele samolotów cywilnych i wojskowych, wyposażonych jest w transpondery indywidualnej identyfikacji dla radarów cywilnych i wojskowych. Obcy obiekt pojawiający się bez żadnej elektronicznej wizytówki w przestrzeni powietrznej może zatem być UFO. [1]

2. BLISKIE SPOTKANIA - przypadki, kiedy świadek znajdował się bliżej niż 150 m
a) bliskie spotkania pierwszego stopnia - UFO dostrzeżone z niewielkiej odległości, nie wchodzi w interakcję z otoczeniem.
b) bliskie spotkania drugiego stopnia - UFO fizycznie wpływa na materię ożywioną i/lub nieożywioną otoczenia: zwierzęta są wystraszone, osmalona ziemia, pojazdy i urządzenia tracą sprawność, np. milkną radia, gasną światła, silniki samochodowe przestają działać, itp.
c) bliskie spotkania trzeciego stopnia - świadek widzi załogę UFO. Początkowo SEPRA odrzuciła raporty o komunikowaniu się załogi z UFO oraz wykluczała relacje o uprowadzeniach, zakładając, że autorami takich doniesień nie mogą być rozsądni, racjonalnie myślący i godni poważania ludzie. Po pewnym czasie niektóre przypadki tego rodzaju zaliczono jednak do bliskich spotkań trzeciego stopnia. Obecnie są one klasyfikowane jako
d) bliskie spotkania czwartego stopnia - z uwagi na fakt, że zaistniała potrzeba dokonania bardziej szczegółowego podziału zjawiska, a system klasyfikacji SEPRA nadal jest powszechnie stosowany przez analityków UFO.
e) bliskie spotkania piątego stopnia - to nic innego jak eksperymenty genetyczne, implantowanie ciał, czy sex - a wszystko to oczywiście na promach kosmitów... [1]

3. Klasyfikacja obserwacji UFO:
- NL - Nocturnal Lights (Nocne Światła) - obserwacje nietypowych świateł na nocnym niebie, których wygląd i dziwne ruchy nie dają się wyjaśnić w kategoriach znanych źródeł światła.
- DD - Daylight Discs (Dzienne dyski) - dzienne obserwacje obiektów, lecących lub unoszących się nieruchomo w powietrzu, znajdujących się w znacznej odległości od świadka.
- RV - Radar Visual (Obserwacje Radarowo-Wizualne) - jednoczesne obserwacje wzrokowe nieznanych obiektów na niebie i ich echa na ekranach radarów.
- CE I - Close Encounter of The First Kind (Bliskie spotkania I stopnia) - obiekt obserwowany z odległości nie większej niż 200 m, nie oddziaływający na otoczenie i człowieka.
- CE II - Close Encounter of The Second Kind (Bliskie spotkania II stopnia) - obiekt obserwowany z odległości nie większej niż 200 m, oddziaływający na otoczenie w rozmaity sposób, pozostawiający w nim mniej lub bardziej trwałe ślady.
- CE III - Close Encounter of The Third Kind (Bliskie Spotkania III stopnia) - obiekt obserwowany z dowolnej odległości wraz z jego humanoidalną (rzadziej niehumanoidalną) załogą. Ten typ obserwacji dzieli się na siedem podgrup:


1. Typ A (CE-III-A) - obserwacja istoty / istot wewnątrz UFO.
2. Typ B (CE-III-B) - obserwacja istoty / istot wychodzących bądź wchodzących do UFO.
3. Typ C (CE-III-C) - obserwacje istoty / istot w pobliżu UFO.
4. Typ D (CE-III-D) - obserwacje istoty / istot w rejonie obserwacji UFO.
5. Typ E (CE-III-E) - obserwacja istoty / istot bez jednoczesnej obserwacji UFO.
6. Typ F (CE-III-F) - manifestacja UFO podczas której obserwator słyszy dziwny dźwięk lub głos.
7. Typ G (CE-III-G) -"wzięcia" [2]

Do innych obserwacji powiązanych z UFO należą także kręgi zbożowe.

źródła:
[1] http://forumzn.katalogi.pl/temat845/
[2] http://pl.wikipedia.org/wiki/UFO_(obiekt_lataj%C4%85cy)

Tekst [2] udostępniany na licencji GNU Free Documentation License

Duch autostopowicz

Kim jest autostopowicz widmo? Autostopowicz widmo jest duchem człowieka, który wykorzystując niesamowitą ilość energii, staje się widzialny dla ludzi. Prosi o podwiezienie najczęściej do domu, nie zdając sobie sprawy, że nie żyje. Duch pojawia się jako przestroga w miejscu gdzie wydarzył się tragiczny wypadek z jego udziałem Najczęściej w relacjach pojawia się również wątek bardzo niekorzystnej pogody tj. obfity deszcz, śnieg, burza itp. Kierowca podwożąc widmo, rozmawia z nim, dowiaduje się o nim szczegółów. Jednak autostopowicz jest zazwyczaj mało rozmowny, nienaturalny. Przebywając w formie widzialnej nie posiada jednak dostatecznie dużo energii aby dotrzeć do celu. Pobiera energię od pozostałych podróżników aby móc kontynuować swoje bezcelowe działanie. W niektórych sytuacjach duch znika z przedmiotami które należały do właściciela pojazdu którym się porusza. Można je odnaleźć później na grobie zmarłego.


Relacje ze spotkań:

1969r. jadąc samochodem kierowca zobaczył młodą dziewczyną, proszącą o podwiezienie. Podczas jazdy dziewczyna cały czas mówiła, podając adres, oraz wspominając, że dzień później ma wyjść za mąż. Kiedy dojeżdżał Maidstone, dziewczyna przestała mówić, a kiedy mężczyzna odwrócił się do niej, ze zdumieniem stwierdził, że jej tam nie ma. Podczas jazdy utrzymywał dużą prędkość tak, że trudno byłoby wyskoczyć w trakcie jazdy. Kiedy mężczyzna poszedł pod wskazany adres, stara kobieta, która tam mieszkała, stwierdziła, że opisał jej zmarłą córkę. Tragedia miała mieć miejsce na tamtej drodze trzy lata wcześniej w przeddzień jej ślubu, a od tamtej pory w rocznicę śmierci dziewczyna miała się objawiać na drodze przypadkowym kierowcom.

W Pakistanie w 1979r. Policjant jadący motocyklem, spotkał młodą, ubraną na biało dziewczynę. Zaproponował jej podwiezienie, ale kiedy dojeżdżali pod podany przez nią adres, dziewczyna rozpłynęła się we mgle. Kiedy pokazano policjantowi zdjęcie dwudziestoletniej ofiary wypadku samochodowego sprzed kilku dni, ten stwierdził, że to ta sama osoba, którą dzień wcześniej podwoził motocyklem.
http://ciemna-strona-dnia.blog.onet.pl

Cedric Davidson-Acres jechał przez tropikalną dżunglę, gdy zobaczył malajską dziewczynę i postanowił ją podwieźć. W czasie podróży dziewczyna nie odzywała się, a w końcu zniknęła, pozostawiając po sobie zapach kwiatów frangipani. Potem dowiedział się, że nie był jedyną osobą, która podwoziła tajemniczą dziewczynę z "Mostu Wolności".
http://ciemna-strona-dnia.blog.onet.pl

Sassari na Sycylii w 1973r. Robotnik Luigi Torres wracając motocyklem z pracy, postanowił podwieźć stojącą przy drodze autostopowiczkę. Ponieważ zauważył, że od dziewczyny wieje dziwny chłód, podał jej swój sweter, odwiózł pod dom i umówił się, że następnego dnia podjedzie odebrać pożyczony sweter. Kiedy przyjechał, dowiedział się, że dziewczyna od trzech lat nie żyje. Po przyjściu na cmentarz okazało się, że zagubiony sweter leży wraz ze zdjęciem dziewczyny na jej grobie.
http://ciemna-strona-dnia.blog.onet.pl

W Greinfrau, w Niemczech w 1975r. pewien biznesmen jechał samochodem, kiedy zatrzymała go kobieta w czerni. Kobieta mamrotała, że zdarzy się coś złego. Kiedy biznesmen ponownie na nią spojrzał, okazało się, że nikt tam już nie stoi. Świadkowie twierdzą, że czasami zamiast zakonnicy spotkać można starą Cygankę lub starca, który macha ręką i wsiada do samochodu, nie odzywając się wcale, a jeżeli się odzywa, przepowiada jakieś ważne historyczne wydarzenie.
http://ciemna-strona-dnia.blog.onet.pl

20 maja 1981r. kobieta w podeszłym wieku zatrzymała samochód na moście Quatre Canaux w pobliżu Montpellier. Ponieważ już wtedy jechały w nim 4 osoby, posadzono kobietę wraz z dwiema dziewczynami na tylnim siedzeniu. Około dwudziestu metrów przed Port Vert kobieta zaczęła krzyczeć, zagłuszając muzykę w samochodzie: "Uważajcie na zakręt! Ryzykujecie własnym życiem!" Kierowca wyhamował i bezpiecznie minął zakręt, a wtedy pasażerowie zorientowali się, że są sami. Zdenerwowani zgłosili się na policję, ale ci nastraszyli ich grzywną za fałszywe zeznania.
http://ciemna-strona-dnia.blog.onet.pl

Pani Swithenbakn z North Street w Taunton ledwo uniknęła wypadku na autostradzie A38, mijając starszego mężczyznę w szarym płaszczu, który szedł środkiem drogi, trzymając w dłoni latarkę. Kiedy chciała na niego nakrzyczeć, ze zdziwieniem stwierdziła, że na drodze nikogo nie ma. Jak się później okazało, historię opublikowaną w gazecie podchwyciło kilka osób, które mając wypadek samochodowy, zrzuciły winę na ducha w szarym płaszczu, nie zważając na zmianę miejsca akcji. Okazało się jednak, że to nie jedyne spotkanie z tajemniczym osobnikiem. Każdemu ze spotkań towarzyszyły złe warunki atmosferyczne i dochodziło do nich późnym wieczorem.
http://ciemna-strona-dnia.blog.onet.pl

Start

Witam. Mam zaszczyt przedstawić wam mojego nowego bloga o tematyce paranormalnej. Znajdziecie tu wszystko - od UFO, duchów, poprzez dziwne zjawiska i kryptozoologii po tajemnicze historie. Dołożę wszelkich starań aby jak najczęściej aktualizować bloga. Mam nadzieję że przypadnie wam do gustu ;)