31 marca 2008

Blog stanął

Z przykrością muszę poinformować iż w najbliższym czasie blog nie będzie aktualizowany. Niestety nauka i inne obowiązki nie pozostawiają zbyt dużo czasu na dokonanie przemyśleń. Myślę że wkrótce sytuacja się unormuje i powrócę z nowymi pomysłami :)

22 marca 2008

Wesołych świąt !

21 marca 2008

Historia świata cz. 1

I. Początek

Na początku był Absolut. Byt który był wszystkim a wszystko było w nim. A czas ani przestrzeń nie istniały. Absolut pragnął jednak doświadczać i aby jego plan mógł zostać wypełniony musiał powstać wszechświat który spełnił by ten cel. Tak więc Nieskończony Stwórca zainicjował Wielki Wybuch. Powstało wiele wszechświatów a każdym rządziły inne prawa aby boski plan się powiódł. Dzieło tworzenia wszechświatów zostało powierzone Logosom. To oni stworzyli galaktyki, gwiazdy i planety na wielu poziomach świadomości (gęstości).

Planeta Ziemia była rajem. Porośnięta pradawnymi puszczami. Niebo zaś pokryte było chmurami tak że na Księżyc i Słońce mogliśmy patrzeć wprost. W owym czasie ludzie żyli nie znali mowy. Wydawali piskliwe, radosne dźwięki niczym małpy. Byliśmy jednak bardziej uduchowieni, posiadaliśmy wiele zdolności określanych dziś jako paranormalne. Porozumiewaliśmy się dzięki telepatii, był to uniwersalny język na całej planecie. Mężczyzna mógł przywołać swą żonę wyobrażając sobie jej twarz lub zapach. Ludzie byli szczęśliwi, posiadaliśmy silną więź z matką Ziemią. Chodząc na polowania nie zabijaliśmy zwierząt według naszych miar, mówiliśmy im że brakuje nam pożywienia a stada same wybierały najsłabsze sztuki. Istniała wtedy równowaga, prawidłowy przepływ energii.

Rzecz w tym, że początkowo Ziemia była pokryta grubym całunem mgieł i oparów, tak że ludzie nie widzieli Słońca na niebie, a jedynie świetlną plamę.
Z kolei nocą widzieli Księżyc w postaci delikatnego świetlnego pazura, ponieważ wszędzie zalegała gęsta mgła. Ciągle też padał deszcz. Nie było jednak grzmotów ani burz.
Świat był gęsto pokryty lasami, wielkimi dżunglami i ludzie żyli w tym
czasie na Ziemi w pokoju. Ludzie byli szczęśliwi, ale nie potrafili mówić.
Wydawaliśmy jedynie śmieszne dźwięki jak wesołe małpy i pawiany.
Nie znaliśmy mowy, takiej jaką mamy dzisiaj. W tamtych czasach ludzie rozmawiali ze sobą za pośrednictwem umysłów.

Mężczyzna mógł wezwać swoją żonę, pomyślawszy o niej, wyobraziwszy sobie jej twarz, zapach ciała i odczucie dotyku jej włosów. Myśliwy szedł do lasu i wołał zwierzęta, by przyszły, i zwierzęta wybierały wśród siebie jedno stare i zmęczone, i to zwierzę ofiarowywało się myśliwemu tak, że mógł je szybko zabić i zabrać jako mięso do swojej jaskini.
W tamtych czasach nie było przemocy w stosunku do zwierząt, nie było pogwałceń Natury przez ludzi. Człowiek zwykł prosić Naturę o jadło. Przychodził pod drzewo i myślał o owocach i drzewo sprawiało, że część jego owoców spadała na ziemię, po czym człowiek zabierał je.”

Cedr Mutwa

II. Pojawiają się Reptilianie

Nadszedł jednak straszliwy dzień. Około 300 000 lat temu z nieba zstąpiły istoty podobne do jaszczurek które posiadały ogromną wiedzę, zaoferowały nam wiele darów. Nie mogli nas jednak nas do niczego zmusić albowiem żyliśmy i żyjemy w strefie wolnej woli. Dokonali tego podstępem, mówiąc że posiadają jedyne źródło prawdy. Omamieni przez Jaszczury zawarliśmy z nimi przymierze. Symbolem tego jest kuszenie Adama i Ewy przez węża w Raju. Ludzkość otrzymała ”dar” mowy. Z przerażeniem zrozumieliśmy że nowa umiejętność podzieliła nas. Powstawały kłótnie, ludzkość zaczęła walczyć o terytoria i bronić ich granic. Reptilianie posunęli się jednak o wiele dalej. Do spełnienia swojego celu musieli ograniczyć ludzkich zdolności, abyśmy nie bili zagrożeniem dla samych Reptilian. Zmodyfikowali pierwotny kod DNA usuwając z niego 10 helis (nici), pozostawiając jedynie funkcje niezbędne do przetrwania naszej rasy. Wszystkie inne zostały przez nich wyłączone. Stąd właśnie wzięły się ”niepotrzebne fragmenty łańcucha” znalezione przez naukowców analizujących ludzkie DNA. Ludzka istota nie mogła przecież równać się ”bogom”!

Jest powiedziane, że kiedy Chitauli przybyli na Ziemię, zrobili to w przerażających pojazdach lecących w powietrzu, podobnych do ogromnych naczyń i emitujących straszny huk i ogień. Chitauli powiedzieli ludziom, których zebrali razem, grożąc im porażeniem błyskawicami, że są wielkimi bogami z niebios i że ludzie otrzymają teraz od nich wiele darów. Ci tak zwani bogowie byli podobni do ludzi, z tą jednak różnicą, że byli bardzo wysocy oraz mieli długie ogony i przerażające płonące oczy.”

I dalej

Te stworzenia odebrały ludziom wielkie moce, jakie posiadali: moc przemawiania poprzez umysł, moc przemieszczania obiektów siłą myśli, moc postrzegania przyszłości i przeszłości oraz moc przenoszenia się duchowo do innych światów.”

Cedr Mutwa

Reptilianie podzielili ludzkość na dwie kasty – wodzów i poddanych. Nakazano nam ich słuchać pod groźbą kary. Tak oto ludzkość która była zbiorową świadomością w każdym możliwym tego słowa znaczeniu, podzieliła się językowo i duchowo. To wydarzenie odcisnęło się w wielu kulturach i przetrwało do naszych czasów w formie mitów i legend:

1 Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa.

2 A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali.

3 I mówili jeden do drugiego: <>. A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej,

4 rzekli: <>.

5 A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie,

6 i rzekł: <

7 Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!>>

8 W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta.

9 Dlatego to nazwano je Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi. Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi.

Księga Rodzaju 11:1-9


Od Indian Cholula, w których mieście znajdowała się piramida schodkowa zajmująca powierzchnię trzykrotnie większą od piramidy Cheopsa pochodzi historia spisana przez dominikanina Diego Durana (1537-1588)w jego dziele "Historia Antiqua de la Nueva Espana". Według legendy, którą miał przekazać autorowi stuletni kapłan z Choluli tuż po podboju Meksyku: na początku pojawili się olbrzymi, którzy zawładnęli ziemią i zafascynowani słońcem po nieudanych próbach odnalezienia jego wschodu i zachodu postanowili zbudować bardzo wysoką wieżę, która dosięgałaby nieba. Prace były prowadzone przez olbrzyma Xelhua, jednego z siedmiu, którzy uratowali się z potopu. Za surowiec posłużyła im bardzo lepka glina oraz bitum. Bogowie zniszczyli ją ogniem i pomieszali języki budowniczych.

Inna historia przypisywana przez historyka Don Ferdynanda d'Alva Ixtilxochitl (1565-1648) Toltekom podaje, że po tym jak ludzie rozmnożyli się w następstwie wielkiego potopu wznieśli oni wysoką zacuali, czy też wieżę w celu uratowania się na wypadek drugiego potopu. Jednakże ich języki uległy pomieszaniu i rozeszli się w różne części Ziemi.

W Ameryce Północnej podobną historię przypisuje się Indianom Tohono O'odham. Według tej legendy Montezuma uciekł wielkiej powodzi. Potem stał sie zły i zajął się budową domu sięgającego Nieba, ale Wielki Duch zniszczył tę budowlę błyskawicami.(Bancroft, vol. 3, p.76; oraz History of Arizona).

Ślady podania odznaczającego się pewnym stopniem podobieństwa do historii wieży Babel zostały odnotowane u plemienia Taru zamieszkującego Nepal oraz północne Indie. (Raport ze spisu ludności Bengalu, 1872, p. 160).

W Afryce według dr Dawida Livingstone'a ludzie zamieszkujący okolice jeziora Ngami, których odwiedził w 1879, mieli podobną tradycję. W ich wersji budowniczy "rozbili sobie głowy podczas upadku rusztowania" (Missionary Travels, rdz. 26).

W Estonii występuje mit o "Gotowaniu Języków" (Kohl, Reisen in die 'Ostseeprovinzen, ii. 251-255), który także jest rozpatrywany w związku z historią wieży Babel.


Źródła:

http://thelinked.pl/

Channelingi: RA, Kasjopean, Samuela/Enki (Projekt Cheops)

Wywiad z Cedro Mutwą



12 marca 2008

Kim jestem? Skąd pochodzę? Dokąd zmierzam?

Od wielu lat zadaję sobie te pytania i jak dotąd nie potrafiłem na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Faktem pozostawało moje niezwykłe pochodzenie które manifestowało się w moich zdolnościach wrodzonych. Od dziecka miałem zdolności paranormalne które spontanicznie się rozwijały. W wieku 7 lat osiągnąłem pierwsze spontaniczne OOBE. Nie wiem na ile spontaniczne, na ile wywołane przez spotkaną istotę w kapturze. Niemniej to był pierwszy kontakt ze światem astralnym który pobudził moje zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi i UFO (które widziałem już kilkakrotnie, zdarzyło mi się także doświadczyć "zawieszenia czasowego" na około 30 minut). W miarę upływu lat pojawiła się kolejna zdolność - jasnowidzenie. Przez kilka lat otrzymywałem wizje jedynie mojej osobistej przyszłości, dopiero w szkole średniej zacząłem otrzymywać wizje rangi światowej.

Tu także w wieku 16 lat dzięki interwencji moich opiekunów przebudziłem się. Moja samoświadomość rosła w tempie wykładniczym z dnia na dzień. W kilka miesięcy uzyskałem mądrość jakiej nie powstydziłby się wykształcony człowiek. Rozwój postępował dalej, otrzymywałem więcej wizji z opiekunami pod postaciami ludzi a także te z istotami pozaziemskimi. Rozwój nie był jednak tak różowy jak mogłoby się wydawać. W parze ze wzrostem mojej duszy, przybywało coraz więcej bytów, niekoniecznie pozytywnych. Niektóre noce są naprawdę trudne gdy coś przyjdzie i nie chce odejść ale dzięki opiekunom radzę sobie z tym coraz lepiej. Ostatnio musiałem walczyć ze zmorą.

W ciągu kilku ostatnich dni dostałem kolejny impuls rozwoju. Wraz z moją dobrą przyjaciółką prowadzimy rozwój duchowy pod okiem mistrza. Wszyscy pochodzimy z wyższych gęstości niż ta (ja i ona z 5-tej :) i mamy tu do spełnienia określone zadanie. Wysokie istoty piątej gęstości są mistrzami duchowymi, opiekunami, aniołami stróżami. Teraz jednak inkarnowaliśmy się do fizycznego świata 3-gęstości. Nabieramy doświadczeń potrzebnych w dalszym rozwoju i pomagamy przy tym ludziom.


PS. Dla niektórych słowo gęstości może brzmieć tajemniczo. Niebawem wszystko wyjaśnię.

9 marca 2008

Czy w roku 2008 zostanie odkryty Wielki Labirynt i jego tajemnice?

W dniu 6 marca 2008 specjalna komisja Najwyższej Rady Starożytności w Kairze podjęła decyzję wydania zezwolenia na kompleksowe badania w rejonie piramidy mułowej w Hawarze. Za wnioskiem głosowało 30 członków komisji. Badania będą przeprowadzone przez Wydział Archeologii Uniwersytetu w Kairze przy współpracy z Uniwersytetem Wrocławskim i przy finansowaniu Fundacji Wspierania Badań Archeologicznych „Dar Światowida“. Pozwolenie jest na czas nieograniczony i prace w rejonie Hawary mogą rozpocząć sie natychmiast. W marcu pojedzie do Kairu delegacja składająca sie z przedstawiciela Uniwesytetu Wrocławskiego oraz Fundacji „Dar Światowida“ w celu ustalenia harmonogramu prac oraz określenia budżetu na bieżący rok.

Jest to niezwykle ważne wydarzenie, tak bardzo oczekiwane przez wszystkie osoby zainteresowane Projektem Cheops. Przypominam, że rejon piramidy mułowej w Hawarze uważany jest przez większość egiptologów za miejsce, gdzie znajdują się wejścia do Wielkiego Labiryntu opisanego przez Herodota.

Zestawienie faktów dotyczących Wielkiego Labiryntu:

- Jest to największa budowla skonstruowana kiedykolwiek przez człowieka, składająca się z ponad 3000 pomieszczeń (komnat).
- Budowa trwała przez 365 lat (od 4608 do 4243 p.n.e.)
- Średnica ze wschodu na zachód wynosi 48 000 łokci egipskich, czyli 25,152 kilometra!
- Zawiera tzw. "Złoty Krąg" - legendarną komnatę, do której nawiązuje Księga Umarłych. Jest zbudowana z granitu i pokryta złotem techniką przekazaną przez zaginioną cywilizację, dużo starszą niż egipska.
- Na ścianach wypisana jest wiedza astronomiczna Egipcjan. Z hieroglifów można wyczytać ich wszystkie odkrycia astronomiczne. Na gigantycznym zodiaku umieszczone są gwiazdozbiory.
- Wiele ścian jest ruchomych. To czyni z gmachu prawdziwy labirynt. Teksty starożytne mówią o ludziach, którzy zmarli, zgubiwszy się tam. Mówią też o tajnych komnatach we wnętrzu Labiryntu, wypełnionych dziełami sztuki i dokumentami cywilizacji, która kwitła na Ziemi tysiące lat temu.
- Są tam komnaty z dokumentami o historii Egiptu i o wiedzy astronomicznej w tamtych czasach.
- Na 36 ogromnych tablicach hieroglifami podany jest sposób obliczenia ostatniego odwrócenia biegunów Ziemi. Jest to wiedza, którą ludzie współcześni powinni posiąść jak naprędzej.

Wielki Labirynt uważany jest przez większość współczesnych archeologów za faktycznie istniejącą kiedyś budowlę, która została zniszczona przez czas, lub "zapadła się" pod ciężarem pustyni i jej odnalezienie w obecnej chwili jest bardzo trudne, wręcz niemożliwe. O jego istnieniu dowiedzieliśmy się od greckiego podróżnika Herodota, który opisał go w swojej słynnej książce "Sprawozdanie z moich poszukiwań".


źródło: projekt-cheops.com

Tajemniczy dryf sond

Astronomowie wykryli zagadkowe anomalie w ruchu sond kosmicznych. Zastanawiają się, czy problem tkwi w samych sondach, czy też - co bardziej podniecające - coś jest nie tak ze znanymi nam prawami natury.

Eksperci od kosmicznej nawigacji coraz częściej stosują manewr tzw. grawitacyjnej asysty. Tak mianowicie kierują sondą, żeby przeleciała jak najbliżej planety i pod wpływem jej siły ciążenia zmieniła kierunek lotu, przyspieszyła albo wyhamowała. Dzięki temu nie muszą włączać silników i zużywać paliwa, które w kosmosie jest cenniejsze niż złoto.

Zwykle to Ziemia służy jako pierwsza grawitacyjna trampolina, która wyrzuca sondę w dalsze rejony Układu Słonecznego. W ten sposób manewrowała nad naszymi głowami sonda Galileo w drodze do Jowisza, Cassini lecąca do Saturna oraz Messenger do Merkurego, a także sondy NEAR i Rosseta zmierzające na spotkanie asteroidy i komety. Manewry te zakończyły się pełnym sukcesem, sondy poleciały do celu, ale nie wszystko poszło dokładnie tak, jak się tego spodziewano - informuje grupa naukowców w tekście do najnowszego "Physical Review Letters".

Stawiam żurawinę, że to banialuki

Pod doniesieniem podpisali się pracownicy laboratorium JPL z Pasadeny, które jest kolebką i motorem amerykańskiego programu kosmicznego. Zaintrygowało ich, że w wyniku przelotu nad Ziemią sondy nie zyskały takiego przyspieszenia, jak wskazywały wcześniejsze obliczenia. Dla powodzenia misji nie miało to żadnego znaczenia, bo różnica była minimalna. Przykładowo sonda NEAR poruszała się o 13 mm/s szybciej niż powinna, a Galileo - o 4 mm/s, co stanowiło mniej niż jedną milionową ich prędkości.

Nikt by się taką minimalną rozbieżnością nie trapił, gdyby nie John Anderson, dziś już emerytowany astronom z JPL. W latach 90. zeszłego wieku wytropił podobną niezgodność w ruchu sond

Pionier 10 i 11 które wyruszyły w podróż międzyplanetarną na początku lat 70. i w tej chwili są już kilkanaście miliardów kilometrów od Ziemi, dalej niż Pluton. Opuszczają Układ Słoneczny, zmierzając w przeciwne strony kosmosu. Niosą słynne plakietki z sylwetkami kobiety i mężczyzny oraz przekazem dla innych cywilizacji. Pędzą z prędkością blisko 50 tys. km na godz., ale jak się okazuje, są minimalnie wolniejsze, niż wynika z rachunków mechaniki niebieskiej. Wydaje się, że hamuje je coś więcej niż tylko siła ciążenia Słońca i planet, które pozostały w tyle za nimi. Gdyby nie ta dodatkowa tajemnicza siła, byłyby dziś jakieś 400 tys. km dalej. Może to drobiazg wobec całkowitego dystansu, jaki już przebyły, ale jakże intrygujący!

Kiedy Anderson z kolegami napisali o tym dziesięć lat temu w "Physical Review Letters", wywołało to lawinę komentarzy. Byli tacy badacze, którzy uważali, że wskazuje to na lukę w naszym rozumieniu praw grawitacji. Inni sugerowali, że w rachunkach nie uwzględniono ciemnej materii, która ukrywa się w Układzie Słonecznym, albo efektów związanych z rozszerzaniem się przestrzeni kosmicznej czy deformacją czasoprzestrzeni.

Jednak większość naukowców lekceważyła tzw. anomalię Pionierów. Twierdzili, że z pewnością wina leży po stronie samych sond - np. wycieka z nich paliwo albo ulatniają się gazy, powodując przeciwny do ich prędkości odrzut. Innym możliwym wyjaśnieniem było to, że sondy są nierównomiernie nagrzane, więc emisja cieplna jest w jednym kierunku większa niż w innym. Być może wchodzi w grę kilka różnych, równie banalnych czynników, których zresztą już nigdy nie odkryjemy, bo z Pionierami już od kilku lat nie ma kontaktu. - Założę się o skrzynkę soku z żurawiny, że ta anomalia nie ma nic wspólnego z modyfikacją praw fizyki - mówił Irwin Shapiro z Uniwersytetu Harvarda.

Szansa dla nowego Einsteina?

Anderson był jednak dociekliwy. Sięgnął do archiwalnych danych o telemetrii Pionierów zapisanych na 400 magnetycznych taśmach i głęboko schowanych w piwnicach JPL, które potwierdziły, że anomalia była obecna od samego początku wojaży tych próbników. Teraz zaś zauważył, że podobną zagadkę kryje ruch innych sond międzyplanetarnych, które rozpędzały się w okolicy Ziemi.

- Na pierwszy rzut oka nie ma między nimi związku, bo Pioniery są przecież dużo, dużo dalej, ale byłbym zdziwiony, gdyby nie chodziło o ten sam efekt - mówi. - Po raz pierwszy zebraliśmy wszystkie dostępne dane na temat sond, które minęły Ziemię, i dokonaliśmy ich systematycznej analizy. Niczego nie chcemy sugerować społeczności fizyków, lecz tylko poddajemy tę anomalię pod rozwagę - dodaje.

Anderson i koledzy przez długi czas próbowali znaleźć jakiś klucz do obserwowanych anomalii. W końcu wpadli na to, że zagadkowe przyspieszenia próbników wydają się związane z kątem, jaki tworzy trajektoria lotu z osią obrotu Ziemi lub ziemskim równikiem. Wypisali nawet odpowiednią formułę. - Musi ją odtworzyć każda teoria, która będzie starała się wyjaśniać te anomalie - mówi Anderson.

Historia fizyki zna przykłady, kiedy drobna niezgodność w obserwacjach prowadziła do głębokiej modyfikacji obowiązujących teorii. Tak było np. z ruchem peryhelium Merkurego, którego nie potrafiły wyjaśnić prawa grawitacji Newtona. Problem rozwiązał dopiero Albert Einstein i jego ogólna teoria względności. - Najbardziej prawdopodobne jest jednak to, że odkryliśmy jakiś systematyczny błąd w pomiarach prędkości próbników - mówi skromnie Anderson.


Źródło: Gazeta Wyborcza

8 marca 2008

UFO w Chubut


Zdjęcie zostało wykonane 23 stycznia 2008 roku w Argentynie w parku narodowym Los Alerces (prowincja Chubut). Jego autorem jest Luis Burgos - członek FAO (Argentyńskiej Grupy Ufologicznej). Jak zawsze obiekt został zauważony dopiero po obejżeniu zdjęć.


3 marca 2008

Czat

Najprawdopodobniej w najbliższy piątek (7 marca) o godzinie 19 odbędzie się czat ze mną w roli głównej :)

Link bezpośredni do czatu: http://s1.polchat.pl/chat.php?_room=npnchat

Czat będzie dotyczył spraw związanych z rozwojem duchowym. Serdecznie zapraszam !!!

1 marca 2008

O obcych istotach i ich wpływie na ludzkość

Wywiad z Credo Mutwą:
Rick Martin

Mówi się często, że patriarchowie każdego plemienia trzymają klucze do wiedzy. Powiedzenie to znalazło potwierdzenie jak nigdy dotąd w ostatnim wywiadzie, który miałem zaszczyt przeprowadzić z blisko osiemdziesięcioletnim „wnusi" (szamanem) Zulusów, Credo Mutwą.

Dzięki Davidowi lcke'owi udało mi się nawiązać kontakt z drem Johanem Joubertem, który poczynił odpowiednie uzgodnienia z Credo Mutwą, które umożliwiły przeprowadzenie wywiadu przez telefon na dystansie wynoszącym niemal połowę obwodu kuli ziemskiej. Redakcja Spectrum wyraża głębokie podziękowanie Davidowi Icke'owi i Browi Joubertowi za ich bezinteresowną pomoc, której celem było przedstawienie światu głoszonej przez tego człowieka prawdy.
0 Credo Mutwie usłyszałem po raz pierwszy pięć lat temu. W tym czasie bezpośrednia rozmowa z nim przez telefon była niemożliwa, ponieważ mieszka w odludnym terenie bez dostępu do niego.

Kiedy David Icke powiedział mi, że przez jakiś czas przebywał w jego towarzystwie i że zgodziłby się on na rozmowę ze Spectrum, postanowiłem skorzystać z okazji i doprowadzić do niej. W rezultacie 13 sierpnia przeprowadziliśmy czterogodzinną rozmowę, którą przedstawiamy tu w całości.

Credo Mutwa jest człowiekiem, którego David Icke określił następująco:
„Najbardziej niezwykły i światły człowiek, którego mam zaszczyt nazywać przyjacielem, a nawet geniuszem". Po rozmowie z Credo Mutwą uznałem, że trudno nie zgodzić się z tą opinią.

Chciałbym też podkreślić, że mimo iż Credo Mutwa nie posiada formalnego wykształcenia, był na tyle uprzejmy i skrupulatny, że przeliterował mi wszystkie zuluskie lub afrykańskie słowa, nazwy własne etc., które pojawiają się w tym wywiadzie.

To precyzyjne nazewnictwo będzie jednak z pewnością bardziej interesujące dla afrykanistów niż dla przeciętnego czytelnika. Ta dbałość o szczegóły przemawia na korzyść Credo Mutwy i świadczy o jego rzetelności i precyzji.

Prawda jak zawsze okazuje się dziwniejsza od fikcji. Prawda lub jej fragmenty ujawnione komukolwiek z nas stają się częściami większej mozaiki, lecz wyciągnięcie z nich wniosków spoczywa na każdym z nas z osobna.

Zadziwiające informacje przekazane przez Credo Mutwę można z pewnością uznać za prowokujące i daleko idące, ale kiedy już się je przeczyta, zaczyna się rozumieć, dlaczego próbowano go uciszyć, i zaczyna doceniać się jego odwagę głoszenia prawdy, bez względu na grożące mu konsekwencje.

Przejdźmy zatem do naszej rozmowy:

Rick Martin: Pozwoli pan, że najpierw powiem, iż rozmowa z panem jest dla mnie wielkim zaszczytem i wyróżnieniem. Chciałbym też jednocześnie podkreślić zasługę Davida lcke'a i dra Jouberta, bez których pomocy ta rozmowa nie mogłaby się odbyć.

Nasi czytelnicy są świadomi istnienia zmieniających wygląd gadzinowatych istot pozaziemskich i chciałbym w ich imieniu omówić z panem szczegóły dotyczące specyfiki ich obecności, przywództwa, celów i obecnych metod działania.
Stąd pierwsze pytanie, jakie chciałbym panu zadać, brzmi: Czy może pan potwierdzić, że na Ziemi rzeczywiście przebywają obecnie zmieniające wygląd gadzinowate istoty pozaziemskie? Jeli tak, jeśli jest pan w stanie to potwierdzić, prosiłbym o dokładniejsze o nich informacje. Skąd się one wzięły?

Credo Mutwa: Proszę pana, czy pańska gazeta jest w stanie wysłać kogoś do Afryki?

Martin: Przepraszam, może pan powtórzyć?

Mutwa: Czy pańska gazeta mogłaby wysłać kogoś do Afryki w najbliższej przyszłości?

Martin: W tej chwili ze względów finansowych nie stać nas na to, ale w przyszłości ta sytuacja może ulec zmianie.

Mutwa: Ponieważ jest kilka spraw, które chciałbym, aby pańska gazeta sprawdziła samodzielnie, niezależnie ode mnie. Czy słyszał pan o kraju zwanym Ruanda położonym w środkowej Afryce?

Martin: Tak.

Mutwa: Otóż, ludzie w Ruandzie, ci z plemienia Hutu, a także Watusi, twierdzą, a nie są jedynymi, którzy o tym mówią, że ich najstarsi przodkowie byli rasą istot, których nazywają Imanujela, co znaczy „Panowie (Bogowie), którzy nadeszli".
Niektóre plemiona z zachodniej Afryki również głoszą to samo. Powiadają, że wiele, wiele pokoleń temu z nieba przybyła rasa bardzo zaawansowanych w rozwoju i groźnych istot, które wyglądały jak ludzie, zwanych Zishwezi, które to słowo oznacza nurkujące lub szybujące stworzenia, które są zdolne do szybowania z nieba ku ziemi lub szybowania w wodzie.

Wszyscy słyszeli, proszę pana, o ludzie Dogonów z zachodniej Afryki, który twierdzi, że normalne istoty, ale nie takie jak oni, przekazały im kulturę. Dogoni są jednym z wielu, wielu ludów w Afryce, które utrzymują, że ich plemię lub król byli pierwotnie stworzeni przez nadnaturalną rasę stworzeń, które przybyły z nieba.
Słucha mnie pan?

Martin: Oczywiście. Proszę kontynuować.

Mutwa: Proszę pana, mogę mówić i mówić, ale pozwoli pan, że zapoznam pana do moimi współziomkami, Zulusami z Afryki.

Martin: Bardzo proszę.

Mutwa: Lud Zulusów, sławny z wojowników, lud, z którego wywodził się król Czaka Zulu, ten z ubiegłego wieku... Kiedy zapyta pan południowoafrykańskiego białego antropologa, co oznacza nazwa Zulu [Zulusi], odpowie, że „niebo" [śmieje się], czyli że Zulusi nazywają siebie „ludem nieba". To jest, proszę pana, bzdura.
W języku Zulusów słowo oznaczające niebo, niebieskie niebo, brzmi sibakabaka.
Z kolei nasza nazwa dla przestrzeni międzyplanetarnej brzmi izulu i weduzulu, co znaczy „przestrzeń międzyplanetarna, ciemne niebo, jakie widzi się każdej nocy usiane gwiazdami", i ma też, proszę pana, pewien związek z podróżowaniem.
Zuluskie słowo na określenie podróżowania na oślep, tak jak nomadzi lub cyganie, brzmi izula.

Teraz już pan rozumie, że Zulusi z Południowej Afryki zdawali sobie sprawę z faktu, że można podróżować poprzez przestrzeń kosmiczną, a nie poprzez niebo, jak ptaki. Zulusi utrzymują, że wiele, wiele tysięcy lat temu przybyli z nieba ludzie wyglądający jak jaszczury, którzy potrafili zmieniać na życzenie kształt. Ludzie, którzy wydali swoje córki za te istoty, stworzyli potężną rasę królów i plemiennych wodzów.
Są, proszę pana, setki podań, w których jaszczur rodzaju żeńskiego przyjmuje postać ludzkiej księżniczki i wychodzi za mąż za króla Zulusów.

Każde dziecko w Południowej Afryce zna, proszę pana, historię o księżniczce Khombecansini, która miała poślubić przystojnego księcia Kakaka, którego imię znaczy „oświecony". Otóż, pewnego dnia, kiedy Khombecansini zbierała chrust w lesie, spotkała stworzenie zwane Imbulu. Była to jaszczurzyca, która miała ludzkie ciało i kończyny, a także długi ogon. Ta jaszczurzyca, kobieta Imbulu, przemówiła do księżniczki Khombecansini następującymi słowy: „Jakże piękna jesteś, dziewczyno, chciałabym być taka jak ty. Czy mogę zbliżyć się do ciebie?"
Księżniczka odrzekła jej: „Tak, możesz".
I kiedy jaszczurzyca, która była wyższa, podeszła bliżej, plunęła w oczy dziewczyny i zaczęła się zmieniać. To znaczy jaszczurzyca nagle zmieniła kształt na ludzki i zaczęła coraz bardziej upodabniać się do dziewczyny, z wyjątkiem jej długiego ostro zakończonego ogona.
Następnie, w nagłym wybuchu agresji, kobieta-jaszczur unieruchomiła księżniczkę i zabrała jej wszystkie bransolety, korale i ślubną spódnicę, które włożyła na siebie i w ten sposób stała się księżniczką.

Teraz w buszu znajdowały się dwie identyczne kobiety jaszczurzyca o zmienionym kształcie i prawdziwa kobieta. Kobieta-jaszczur rzekła do prawdziwej kobiety: „Teraz jesteś moją niewolnicą. Będziesz towarzyszyć mi w czasie ślubu. Ja będę tobą, a ty będziesz moją niewolnicą. Chodź!" Podniosła rózgę i zaczęła bić nią biedną księżniczkę. Potem udała się na wesele w towarzystwie innych dziewczyn, które, zgodnie ze zwyczajem Zulusów, były jej druhnami, i przybyła do wsi księcia Kakaka. Ale zanim doszli do wsi, musiała zrobić coś ze swoim ogonem, to znaczy zmieniona w księżniczkę jaszczurzyca, musiała jakoś ukryć swój ogon.
W tym celu zmusiła prawdziwa księżniczkę, aby utkała jej siatkę z włókien, upakowała w nią ogon i przywiązała do jej ciała. Teraz wyglądała już jak kobieta Zulusów z bardzo atrakcyjnymi, wielkimi pośladkami, kiedy się na nią z zewnątrz spoglądało.

Potem, kiedy przybyła do wsi i została żoną księcia, stała się dziwna rzecz. Zaczęło znikać mleko, ponieważ każdej nocy zmieniona księżniczka, ta fałszywa, odwiązywała swój ogon i przez znajdujący się na jego końcu otwór wsysała cale kwaśne mleko. No i teściowa zaczęła pytać: „Co jest? Czemu znika mleko?"
I w końcu orzekła: „Ano widzę, że jest wśród nas Imbulu".

Teściowa, która była przebiegłą starszą kobietą, powiedziała: „Należy na początku wsi wykopać dół i wypełnić go mlekiem". Tak też robiono. Wtedy wszystkim dziewczynom, które przyszły z fałszywą księżniczką, kazano przeskoczyć nad dołem. Skakały jedna po drugiej. A kiedy, pod groźbą włóczni, zmuszono do przeskoczenia zmienioną księżniczkę, jej długi ogon wypadł w czasie soku z siatki i zaczął zasysać mleko z dołu. Wówczas wojownicy zabili ją. Potem prawdziwa księżniczka została żoną króla Kakaki.

Ta historia, proszę pana, krąży w wielu różnych wersjach. W całej Południowej Afryce wśród wielu plemion można znaleźć historie o tych zadziwiających stworzeniach zdolnych do zmienienia się z gada w człowieka i z gada w każde inne zwierzę, jakie tylko chcą. Te stworzenia istnieją, proszę pana, naprawdę. Bez względu na to, gdzie się pan uda, do południowej, wschodniej, zachodniej czy środkowej Afryki, opis tych stworzeń jest wszędzie taki sam. Nawet wśród plemion, które nigdy, w całej swojej historii, nie miały ze sobą żadnych kontaktów.

Tak więc takie stworzenia istnieją. Nawet nie próbuję zgadywać, skąd się wzięły, proszę pana, ale ma to związek z pewnymi gwiazdami i jedna z tych gwiezdnych grup znajduje się w Drodze Mlecznej, którą nasi ludzie nazywają lngiyab, co znaczy „Wielki Wąż".
Jest tam czerwona gwiazda, czerwonawa gwiazda, w pobliżu wierzchołka tej ogromnej obręczy gwiazd, którą nasz lud zwie IsoneNkanyamba.

Udało mi się znaleźć angielską nazwę tej gwiazdy. To Alfa Centauri. Jest tu coś, proszę pana, co jest warte sprawdzenia. Dlaczego w ponad 500 plemionach żyjących w częściach Afryki, które odwiedziłem w ciągu ostatnich 40 lub 50 lat, wszyscy opisują podobne stworzenia?

Mówi się, że te stworzenia wykorzystują ludzi jako źródło pożywienia, że wypowiedziały kiedyś wojnę samemu Bogu, ponieważ chciały zawładnąć całym wszechświatem. Ale Bóg stawił im czoło i pokonał je w potwornej bitwie, poranił je i zmusił, by ukryły się w podziemnych miastach.

Teraz kryją się w ogromnych pieczarach pod ziemią. W tych pieczarach, jak powiadają, płoną wielkie ognie, wiecznie podsycane przez niewolników, ludzi przypominających zombi. Mówi się też, że ci Zuswazi lub Imbulu, jakkolwiek byśmy ich nie nazywali, nie są zdolni do spożywania stałych pokarmów. Zywiq się ludzką krwią lub spożywają energię wytwarzaną w ludzkim organizmie, w czasie gdy ludzie walczą i nawzajem masowo się zabijają.

Spotkałem ludzi, którzy uciekli na początku masakry w Ruandzie, wiele lat temu. Ci ludzie byli przerażeni tym, co się dzieje w ich kraju. Mówili, że rzeź Hutu przez Watusi i odwrotnie służy w rzeczywistości karmieniu potworów Imanujela, bo Imanujela lubią wdychać energię, która jest generowana przez ludzkie masy, przerażone i mordowane przez innych ludzi.
Czy pan mnie słucha?

Martin: Tak, z ogromną uwagą.

Mutwa:
Pozwoli pan, że powiem teraz coś ciekawego. Oto,jeśli ktoś studiuje języki wszystkich afrykańskich ludów, znajduje wśród nich słowa podobne do orientalnych, tych ze Środkowego Wschodu, a nawet słowa rdzennych mieszkańców Ameryk.
Na przykład słowo Imanujela oznacza „Pan, który przyjdzie". Słowo, które każdy może znaleźć w Ruandzie wśród tamtejszych Hutu i Watusi, jest bardzo podobne do hebrajskiego słowa lmmanuel, które oznacza „Bóg jest z nami". Imanujela to „ci, którzy przyszli, Panowie, którzy są tutaj".

Nasz lud wierzy, proszę pana, że my, ludzie tej Ziemi, nie jesteśmy panami naszego własnego życia, chociaż przekonuje sio nas, że tak jest.

Nasz lud, to znaczy czarni ludzie wszystkich plemion, wszyscy wtajemniczeni, wszyscy szamani wszędzie w Afryce, kiedy zaufają komuś i zdecydują się podzielić z nim swoimi najgłębszymi sekretami, powiedzą, że razem z Imanujela jest /mhulu. Jest jeszcze jedna nazwa, pod którą znane są te stworzenia. To Chitauli. Słowo to znaczy „dyktatorzy, ci, którzy mówią nam, co jest prawem". Mówi się, że ci Chitauli zrobili nam szereg rzeczy, kiedy tu przybyli.

Proszę wybaczyć mi, ale muszę podzielić się z panem tą historią. To jedna z najdziwniejszych historii, jakie można znaleźć w Afryce w tajnych stowarzyszeniach szamanów i innych środowiskach, w których ostały się jeszcze resztki naszej starożytnej wiedzy i mądrości. Rzecz w tym, że początkowo Ziemia była pokryta grubym całunem mgieł i oparów, tak że ludzie nie widzieli Słońca na niebie, a jedynie świetlną plamę. Z kolei nocą widzieli Księżyc w postaci delikatnego świetlnego pazura, ponieważ wszędzie zalegała gęsta mgła. Ciągle też padał deszcz. Nie było jednak grzmotów ani burz. Świat był gęsto pokryty lasami, wielkimi dżunglami i ludzie żyli w tym czasie na Ziemi w pokoju. Ludzie byli szczęśliwi, ale nie potrafili mówić. Wydawaliśmy jedynie śmieszne dźwięki jak wesołe małpy i pawiany. Nie znaliśmy mowy, takiej jaką mamy dzisiaj. W tamtych czasach ludzie rozmawiali ze sobą za pośrednictwem umysłów.

Mężczyzna mógł wezwać swoją żonę, pomyślawszy o niej, wyobraziwszy sobie jej twarz, zapach ciała i odczucie dotyku jej włosów. Myśliwy szedł do lasu i wołał zwierzęta, by przyszły, i zwierzęta wybierały wśród siebie jedno stare i zmęczone, i to zwierzę ofiarowywało się myśliwemu tak, że mógł je szybko zabić i zabrać jako mięso do swojej jaskini. W tamtych czasach nie było przemocy w stosunku do zwierząt, nie było pogwałceń Natury przez ludzi. Człowiek zwykł prosić Naturę o jadło. Przychodził pod drzewo i myślał o owocach i drzewo sprawiało, że część jego owoców spadała na ziemię, po czym człowiek zabierał je.

Jest powiedziane, że kiedy Chitauli przybyli na Ziemię, zrobili to w przerażających pojazdach lecących w powietrzu, podobnych do ogromnych naczyń i emitujących straszny huk i ogień. Chitauli powiedzieli ludziom, których zebrali razem, grożąc im porażeniem błyskawicami, że są wielkimi bogami z niebios i że ludzie otrzymają teraz od nich wiele darów. Ci tak zwani bogowie byli podobni do ludzi, z tą jednak różnicą, że byli bardzo wysocy oraz mieli długie ogony i przerażające płonące oczy. Niektórzy z nich mieli dwoje żółtych jasnych oczu, a inni troje czerwonych i to trzecie wielkie i okrągłe znajdowało się pośrodku czoła. Te stworzenia odebrały ludziom wielkie moce, jakie posiadali: moc przemawiania poprzez umysł, moc przemieszczania obiektów siłą myśli, moc postrzegania przyszłości i przeszłości oraz moc przenoszenia się duchowo do innych światów.

Odebrawszy ludziom te wszystkie moce, Chitauli dali ludziom nową umiejętność, zdolność mowy. Ku swemu przerażeniu ludzie odkryli, że umiejętność mowy podzieliła ich, zamiast zjednoczyć, ponieważ Chitauli utworzyli wiele różnych języków, które stały się przyczyną wielkiej kłótni między ludźmi. Chitauli zrobili coś jeszcze, czego nigdy dotąd nie robiono - dali ludziom innych ludzi, którzy mieli nimi rządzić, i powiedzieli: „Oto wasi królowie, oto wasi wodzowie. Oni maj ą w sobie waszą krew. Oni są naszymi dziećmi i musicie ich słuchać, bo będą mówić w naszym imieniu. Jeśli nie będziecie ich słuchać, ukarzemy was bardzo surowo".

Przed przybyciem Chitauli, przed przybyciem stworzeń Imbulu, ludzie stanowili duchową jedność, ale kiedy pojawili się Chitauli, ludzie podzielili się duchowo i językowo.

Potem Chitauli obdarzyli ludzi nowymi dziwnymi uczuciami. Ludzie zaczęli czuć się niepewnie i zaczęli otaczać wsie bardzo mocnymi plotami z drewna. Ludzkie istoty stały się twórcami krajów. Inaczej mówiąc, ludzie zaczęli tworzyć plemiona i wyznaczać plemienne ziemie z granicami, które były przez nich bronione przed wszelkimi możliwymi wrogami. Ludzie stali się ambitni i zachłanni i zapragnęli bogactw w postaci bydła i morskich muszli.

Chitauli zmusili ludzi do zrobienia jeszcze jednej rzeczy - do kopania w Ziemi. Chitauli uaktywnili ludzkie kobiety i zmusili je do szukania minerałów i pewnego typu metali. Kobiety odkrywały miedź, złoto i srebro. No i w końcu nauczono ludzi stapiać te metale, aby tworzyć nowe, które nigdy nie istniały w Naturze, takie jak brąz, mosiądz i inne.

Potem Chitauli usunęli z nieba świętą mgłę przynoszącą deszcz i ludzie po raz pierwszy od momentu stworzenia spojrzeli w górę i ujrzeli gwiazdy. Cbiitauli powiedzieli ludziom, że nie mieli racji, wierząc w Boga żyjącego pod Ziemią. „Od tej chwili", oświadczyli ludziom Chitauli, „ludzie mają wierzyć, że Bóg jest w Niebie, i mają tak postępować tu, na Ziemi, aby zadowolić Boga w Niebie".

Jak pan widzi, ludzie wierzyli początkowo, że Bóg jest pod Ziemią i że jest Ona [Bóg] wielką matką, która mieszka pod Ziemią, ponieważ widzieli, jak wszystko co zielone wyrasta spod Ziemi - trawa wyrastała z gruntu, drzewa również i w rezultacie ludzie sądzili, że ci, którzy umierają, udają się pod ziemię.
Ale kiedy Chitauli zwrócili oczy ludzi ku gwiazdom, ludzie zaczęli teraz wierzyć, że Bóg jest w niebie, a ci, którzy umierają na Ziemi, nie idą do niej, ale w górę do nieba.
I dziś, proszę pana, w całej Afryce, gdziekolwiek się pan uda, natknie się pan na tę niezwykłość, te dwa zadziwiające, sprzeczne ze sobą, poglądy.

Wiele afrykańskich plemion wierzy w to, co nosi nazwę Midzimu lub Badimo.
Otóż słowa Midzimu lub Badimo znaczą „ci, którzy są w niebie". W kraju Zulusów, wśród moich ziomków, ten zadziwiający rozdźwięk można znaleźć wszędzie. Są Zulusi, którzy wierzą, że zmarli są Abapansi, co oznacza „ci, którzy są poniżej, ci, którzy są pod Ziemią". Jest też drugi pogląd, który mówi, że zmarli są Abapezulu, czyli „tymi, którzy są powyżej". Słowo Abapansi, które jest najstarszym słowem określającym dusze zmarłych, oznacza ,,ci, którzy są pod Ziemią".

Tak więc nawet dziś, proszę pana, w całej Afryce wśród setek plemion znajdzie pan to podwójne wierzenie głoszące, że zmarli idą do nieba, i drugie mówiące, że idą pod Ziemię. Mówi się, że wierzenie mówiące, iż zmarli idą po śmieci pod Ziemię, datuje się na czasy, kiedy nasz lud wierzył, że Bóg jest kobietą, wielką Kosmiczną Matką, w przeciwieństwie do poglądu mówiącego, że Bóg jest mężczyzną, który mieszka w niebie.

Mówi się, że kolejną rzeczą, którą Chitauli powiedzieli naszym ludziom, jest, proszę pana, to, że my, ludzie, jesteśmy tu na Ziemi po to, aby ją zmienić i uczynić odpowiednią dla „Boga", by mógł On pewnego dnia zejść na dół i żyć na niej. Powiedziane jest, że ci, którzy pracują nad tym, aby zmienić Ziemię i uczynić ją bezpieczną dla boga węża, Chitauli, by mógł na nią przybyć i żyć na niej, będą nagrodzeni wielką władzą i bogactwem.

Przez wiele lat mojej nauki i wtajemniczania w misteria afrykańskiego szamanizmu, w mądrości i wiedzę, zastanawiałem się, dlaczego my, istoty ludzkie, niszczymy Ziemię, na której żyjemy.

Robimy to, co robi jeszcze tylko jeden gatunek, a mianowicie afrykańskie słonie, które niszczą każde drzewo w miejscu, w którym żyją, i my, ludzie, robimy dokładnie to samo. W Południowej Afryce jest pustynia Kalahari, pod której piaskami znalazłem ruiny starożytnych miast, co oznacza, że ludzie zmienili tę ziemię, która niegdyś była zielona i żyzna, w pustynię. Innym razem, kiedy byłem razem z badaczami i ludźmi na safari w saharyjskich regionach Afryki, również znalazłem ślady niezwykle starego osadnictwa ludzi w miejscach, gdzie obecnie nie ma niczego poza nagą skałą i szumem piasków. Inaczej mówiąc, pustynia Sahara była kiedyś urodzajną krainą i została obrócona w pustynię przez ludzi. Dlaczego? Zadają sobie to pytanie nieustannie.

Dlaczego ludzkie istoty kierują się uczuciami niepewności, chciwości i żądzy władzy, dążąc jednocześnie do obrócenia Ziemi w pustynię, na której nie będzie mógł w końcu żyć żaden człowiek. Dlaczego?

Skoro wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w strasznym niebezpieczeństwie, że do tego dojdzie, to po co wycinamy olbrzymie połacie dżungli w Afryce?
Dlaczego podporządkowujemy się instrukcjom, które zaprogramowali w nas Chitauli? I chociaż mój rozum wzdraga się przed zaakceptowaniem tego wszystkiego, odpowiedź brzmi: tak, tak, tak.

Wśród wielu mądrych ludzi, którzy zaszczycają mnie swoją przyjaźnią, znajduje się człowiek wielkiej wiedzy, który mieszka w Izraelu, dr Sitchin.

Według starożytnych ksiąg spisanych przez Sumerów na glinie, bogowie przybyli z nieba i zmusili ludzi, by pracowali na ich rzecz, by wydobywali dla nich złoto. Historię tę potwierdzają obecne w całej Afryce podania mówiące, że bogowie przybyli z nieba i zmienili nas w swoich niewolników, i to w taki sposób, żebyśmy nigdy nie zdali sobie nawet sprawy, że jesteśmy niewolnikami.

Jeszcze jedna rzecz, o jakiej mówią nasi ludzie, to to, że Chitauli żerują na nas jak sępy. Wywyższają niektórych z nas, innych napełniają wielkim gniewem i ambicjami i potem zamieniają ludzi, których wynieśli, w wielkich wojowników, którzy wzniecają potworne wojny. Jednak Chitauli nie pozwalają tym wielkim przywódcom, tym wielkim wodzom i królom, by umierali w pokoju. Wódz wojowników jest po to, by rozpętać tyle wojen, ile tylko możliwe, by doprowadzić do śmieci jak największej liczby swoich ludzi i by w końcu samemu zginąć okropną śmiercią.

To zjawisko przewija się wielokrotnie przez dzieje mojego narodu. Nasz wielki król Czaka Zulu przeprowadził w czasie swojego trwającego około trzydzieści lat panowania około 200 wielkich wojen, po czym został zamordowany. Zginął jako złamany człowiek z powodu śmierci swojej matki, w chwili śmierci był człowiekiem, który nie miał już siły do wygrywania kolejnych bitew.

Przed Czakq Zulu był inny król, który wyszkolił go na wielkiego króla, jakim był. Król ten nazywał się Dingiswayo i również prowadził wielkie wojny, próbując zjednoczyć Zulusów w jedno wielkie plemię.

Widział białych z Przylądka i sądził, że jednocząc swoich ziomków w jeden wielki naród, uda mu się odepchnąć zagrożenie, które stanowili biali ludzie. Ale po wygraniu wielu bitew i zjednoczeniu wielu plemion zapadł nagle na chorobę oczu, która prawie go oślepiła. Ukrywal przed ludźmi to, że prawie nic nie widzi, jednak ten straszny sekret odkryła kobieta imieniem Ntombazi, królowa innego plemienia. Wzięła wojenną siekierę i jednym cięciem odcięła mu głowę, zwabiając go wcześniej do swojej chaty, gdzie go nakarmiła i napoiła piwem.

Podobnie ma się sprawa z innymi wielkimi wodzami: Napoleonem w Europie, który zmarł żałosną śmiercią na samotnej wyspie na Atlantyku; Hitlerem, również w Europie, który zginął straszną śmiercią, wkładając sobie lufę rewolweru w usta-tak się przynajmniej podaje; Hun Attyla, który został zabity przez kobietę, i wielu innych wielkich przywódców, którzy marnie skończyli po zadaniu tylu śmierci i nieszczęść innym ludziom, ile się tylko dało.

Król Czaka Zulu został zakłuty przez swojego brata, który użył do tego celu tego samego rodzaju włóczni, jaki Czaka Zulu sam opracował do jak najszybszego zabijania ludzi. Juliusza Cezara spotkał taki sam los, po tym jak, podobnie jak nasz Czaka Zulu, podbił wiele narodów. Wojownik bohater zawsze ginie śmiercią, którą nie powinien zginąć. Angielski król Artur został zabity przez własnego syna, Mordrcda, i to po długim i chwalebnym panowaniu. Podobne przykłady mógłbym wymieniać bez końca.

Otóż wszystko to, jeśli zestawi się to razem, dowodzi, że, bez względu na to, czy ludzie się z tego śmieją, czy nie, czy kpią z tego, czy nie, istnieje siła, która wiedzie nas, ludzi, w kierunku mrocznej rzeki samozniszczenia. Im szybciej i im więcej ludzi zrozumie, że tak jest, tym lepiej. Być może wówczas będziemy w stanie poradzić sobie z tym.

Martin: Czy sądzi pan, że te istoty są rozproszone równomiernie po całym świecie, czy też skupiły się głównie w Afryce?

Mutwa: Proszę pana, uważam, że te stworzenia są wszędzie na całej Ziemi, i z całym szacunkiem, mimo iż nie lubię opowiadać o sobie, muszę tu wspomnieć, że podróżowałem po wielu miejscach na świecie. Byłem też w pańskim kraju, Stanach Zjednoczonych. Bylem w Australii. Bylem w Japonii i w wielu innych krajach i bez względu na to, dokąd się udawałem, wszędzie spotykałem ludzi, którzy opowiadali mi o tych stworzeniach.

Na przykład w roku 1997 odwiedziłem Australię, gdzie wiele podróżowałem, spotykając się z jej czarnymi mieszkańcami, Aborygenami. Kiedy rozmawiałem z nimi, opowiedzieli mi wiele rzeczy, które bardzo, bardzo mnie zadziwiły. To samo znalazłem w Japonii i to samo znalazłem na Tajwanie. Te dziwne historie znaleźć można wszędzie, gdzie są jeszcze szamani i tradycyjni uzdrawiacze. Niech pan teraz posłucha, co znalazłem w samej tylko Australii. Otóż, australijscy Aborygeni, którzy nazywają siebie Grorie, co znaczy „nasi ludzie", wierzą, proszę pana, w wielkiego boga stwórcę imieniem Byamie. Szaman Coorie, nawiasem mówiąc, kilku z nich, na;rysowało mi tego Byamie, a jeden z nich pokazał mi malowidło naskalne przedstawiające tego dziwnego boga stwórcę, który przybył z gwiazd.

Rysunek, który położyli przede mną, przedstawiał wizerunek Chitauli. Rozpoznałem go dzięki wiedzy, jaką posiadłem w czasie mojego afrykańskiego wtajemniczenia. Miał wielką głowę i wielkie oczy, które były podkreślone przez artystę. Nie mial ust, miał długie ramiona i niezwykle długie nogi. To był typowy wizerunek Chitauli, z którym zapoznali mnie moi ziomkowie w Afryce.

Zapytałem siebie: „Dlaczego?" Oto, znalazłem się w kraju położonym tysiące mil od Afryki i widzę istotę znaną pod nazwą Biamai lub Binti, stworzenie, które jest mi, Afrykaninowi, znajome.

Wśród ludu rdzennych Amerykanów znalazłem na przykład... wśród pewnych plemion w Ameryce, takich jak Hopi, i tych, które mieszkają w budowlach zwanych pueblo, odkryłem, że ci ludzie, że znają coś, co nazywają stworzeniami Katchina, że ci ludzie zakładają maski i przebierają się za podobne stworzenia.

Otóż, niektóre z tych Kcuchin są bardzo, bardzo wysokie i mają duże okrągłe głowy. Dokładnie takie same stworzenia, jakie mamy w Afryce. U nas nazywamy je Egwugwu, a czasami Chirryawu. Katchirry rdzennych mieszkańców Ameryki jakie znalazłem na całym świecie i które wprawiły mnie w zdumienie.

Takie stworzenia istnieją i im prędzej sceptycy przekonają się do tego faktu, tym lepiej. Dlaczego ludzkość się nie rozwija? Dlaczego kręcimy się w kole samodestrukcji i wzajemnego wyniszczania?

Ludzie z natury są dobrzy, przynajmniej ja tak uważam. Ludzie nie chcą wojen. Ludzie nie chcą niszczyć świata, w którym żyją. Są jednak stworzenia lub siła, która prowadzi istoty ludzkie ku samozagładzie.
I im szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym lepiej.

W tej chwili mieszkam w Afryce. Tutaj jest mój lud. Tu jest mój dom.
Ale widzę Afrykę wyniszczoną wojnami, które dla mnie, Afrykanina, nie mają żadnego sensu. Patrzę na Indie, które, tak jak Afryka, cierpiały pod batem kolonializmu francuskich, angielskich i europejskich potęg. Ale Indie posiadły jako kraj poprzez swoją niepodległość rzeczy, których nam w Afryce nie udało się uzyskać. Dlaczego?

Indie dokonały wybuchu bomby jądrowej i dziś są jednym z krajów budzących respekt. Indie umieściły satelity na orbicie. Indie, aczkolwiek mają takie same problemy jak Afryka - szybko rosnącą liczbę mieszkańców, konflikty międzyplemienne, strefę nędzy i bogactwa - zdołały osiągnąć rzeczy, których Afryce się nie udało.
Ciągle zadaję sobie pytanie: „Dlaczego? Dlaczego'?"

Otóż dlatego, że Indie zostały stworzone przez ludzi z Afryki i nie chodzi mi tu, proszę pana, o czarnych ludzi. Jest faktem, że tysiące lat temu ludzie z Afryki położyli zręby pod największą cywilizację Indii, jak również innych krajów w Azji południowe-wschodniej. Są na to przytłaczające archeologiczne dowody. Ale dlaczego Afryka tonie w wojnach, chorobach i głodzie? Dlaczego?

Wiele razy, proszę pana, siadywałem w mojej chacie i płakałem, patrząc na niszczące nas zarazy, takie jak AIDS, i bezsensowne wojny niszczące afrykańskie kraje, które kwitły przez tysiące lat.

Weźmy na przykład Etiopię, kraj, który był wolny przez tysiące lat. Etiopia była kiedyś szkołą całej Afryki. Nigeria była kiedyś wielkim państwem o długiej tradycji AIDS, która posiada wszelkie cechy sztu, wyhodowanej przez człowieka. I zadaję sobie pytanie: „Kto lub co niszczy Afrykę i dlaczego?"

We wsiach, w których mieszkałem, żyły plemiona, które pomagały mi w zdobywaniu wiedzy, w czasach przed drugą wojną światową i po niej. Ale dziś te plemiona już nie istnieją. Odeszły, uległy rozproszeniu, totalnej eksterminacji w bezsensownych wojnach, które nic nie dały czarnym ludziom. Jestem teraz w Południowej Afryce. Urodziłem się tu i tu umrę. Ale widzę, jak mój kraj rozpada się na kawałki jak gnijące mango. Południowa Afryka była niegdyś potężnym państwem, które posiadało potężną armię. Miało różne gałęzie przemysłu, które wytwarzały wszystko, poczynając od lokomotyw, a na małych radioodbiornikach kończąc. Dziś mój kraj jest przesiąknięty narkotykami, napędzanym przestępstwami miejscem pełnym śmiecia. Dlaczego? Państwo nie upada z dnia na dzień, chyba że są w nim siły zdeterminowane zniszczyć je. Ostatnio widziałem, proszę pana, zniszczenie innego kraju wewnątrz Południowej Afryki. Ten kraj to Lesotho. Zamieszkują go jedne z najstarszych i najmądrzejszych plemion południowej Afryki, wśród których jest plemię o nazwie Bakwama. Lud Bakwama jest tak stary, że jego członkowie opisują tajemniczy ląd z ogromnymi górami o ostrych wierzchołkach, tajemniczy ląd rządzony przez wielkiego boga, który posiadał głowę człowieka i ciało lwa [w tym miejscu każdemu nasuwa się nieuchronnie skojarzenie z egipskim sfinksem].

Bakwama nazywają ten kraj Ntswama-tFatf. Nazwa ta znaczy „kraj słońca-jastrzębia" [egipskiego boga Horusa]. Wie pan, jastrząb jest drapieżnym ptakiem w Niebie.

Otóż, mieszkający w południowej Afryce lud Bakwama wiedział o Egipcie, skąd według niego pochodzili jego przodkowie. Nazywali ten tajemniczy kraj bogów „krajem słońca-jastrzębia" lub „słońca-orła".
Właśnie tak Egipcjanie przedstawiali swój kraj, proszę pana. Przedstawiali go jako „ziemia Hora", po grecku Horusa.


źródło: www.x-forum.pl